wtorek, 28 stycznia 2014

Rozdział 5


Ze snu wyrwał mnie natarczywy dźwięk budzika, który wskazywał godzinę 7.30. Niechętnie zwlekłam się z łóżka, narzucając na siebie ciepły czerwony szlafrok i udałam się do kuchni. Zapach kawy, której tak bardzo potrzebował mój organizm z rana, unosił się po całym domu.
- Dzień dobry. - powiedziałam do mamy, która jadła śniadanie.
- Cześć, siadaj. Zrobiłam Ci kawę. - moja kochana mama... zawsze wie czego potrzebuję. - A więc jutro wyjeżdżasz? O której macie samolot?
- Dowiem się dokładnie dzisiaj. O 10 jest trening.
- Naprawdę się cieszę, że Ci się udało córeczko.
- Wiem mamo. - przytuliłam się do niej, po czym zalałam płatki mlekiem i zabrałam się za ich konsumpcję.
- Pewnie zobaczymy się dopiero na święta. - dodała już nieco mniej optymistycznie moja rodzicielka. - Wrócę dzisiaj wcześniej z pracy i pomogę Ci z pakowaniem. Co Ty na to? - zaproponowała.
- Pomoc się przyda.
- No muszę już lecieć. Miłego dnia Iva.
- Pa mamo. - odpowiedziałam i udałam się ku górze. Wzięłam kąpiel, zrobiłam delikatny makijaż, założyłam dresy i bluzę, gdyż był to najbardziej odpowiedni strój do mojej nowej pracy. Zegarek wskazywał 9.08, więc założywszy kurtkę, wyszłam z domu. Szłam w kierunku siłowni, gdzie nasi skoczkowie mieli odbywać trening. Do tej pory wdrażałam się w nowe obowiązki, obserwowałam ćwiczenia, poznawałam zawodników. Gdy tylko pojawiałam się przy nich, próbowali wyciągnąć ode mnie coś o Bartku. Tylko co ja im miałam powiedzieć? Nie znałam go w ogóle. Spotkałam go raz, kiedy nie zrobił na mnie najlepszego wrażenia, a potem w tej nieszczęsnej szatni, gdzie utonęłam w jego spojrzeniu. Nie zamieniłam z nim ani słowa, sama nawet nie wiem dlaczego. Po prostu nie potrafiłam. Zawsze kiedy zerkałam w jego stronę lub on w moją, kiedy przechodziliśmy obok siebie, nie uchodziło to uwadze moich nowych kolegów. Rzucali między sobą porozumiewawcze spojrzenia i uśmiechy. Byli po prostu niemożliwi. Czułam, że pracuję z przedszkolakami, a nie dorosłymi facetami. Przechodząc raz koło ich szatni usłyszałam urywek rozmowy, a raczej jedno zdanie z niej:
- A Tobie się Kusy przypadkiem nasza Ivcia nie podoba, co? - oczywiście stał za tym nie kto inny jak Piotrek. Nie słuchałam wtedy dalej i szybko odeszłam. Nie chciałam tego słyszeć. Na pewno nie wyrażał się o mnie w samych superlatywach. Nie obchodziło mnie to, tak samo jak on mnie nie obchodził.
Droga minęła mi szybko, już po niespełna 30 minutach znalazłam się w wyznaczonym miejscu. Większość skoczków oczywiście się spóźniła, ale już zdążyłam do tego przywyknąć. Cały trening prowadził trener Kruczek, a Łukasz Gębala wywoływał co chwila po jednym ze skoczków na indywidualne ćwiczenia. Moim zadaniem było niestety tylko przyglądanie się z boku. Czułam się trochę bezużytecznie, ale musiałam się jakoś z tym pogodzić. Łukaszowi został właśnie ostatni z zawodników, kiedy razem z trenerem zostali przez kogoś zawołani.
- Dokończysz Iwona. Został tylko Bartek.
- Ale... ale ja... To znaczy... - wydukałam.
- Na pewno sobie poradzisz. To polecenie służbowe. - nie miałam innego wyjścia, w końcu to mój obowiązek. Udając się do gabinetu, nie odbyło się bez szeptów. Piotrek pozwolił sobie na gwizdy. Spojrzałam na niego morderczym wzrokiem i zniknęłam za drzwiami.
- To może zrobimy kilka ćwiczeń na rozluźnienie mięśni? - zapytałam dosyć niepewnie.
- Ty tu rządzisz. - dodał z uśmiechem znów to robiąc. Znów przyglądał mi się uważnie swoimi niebieskimi tęczówkami, od których nie potrafiłam się oderwać.
- A więc na początek połóż się - powiedziałam wskazując na kozetkę - i zaciśnij obie pięści, po chwili je rozluźniając. Zwróć uwagę, że napięcie dłoni i przedramion wzrasta. Dotknij palcami barków i podnieś ramiona, potem je rozluźniając. Następnie wciągnij brzuch, staraj się docisnąć go do kręgosłupa, odnotuj uczucie napięcia brzucha, rozluźnij się, oddychaj regularnie. - wtedy do moich uszu dobiegł dźwięk przychodzącego SMS'a. - Powtórz te ćwiczenia po pięć razy każde. - zwróciłam się do skoczka, po czym sięgnęłam po telefon.

OD: Thomas
Nie wiem co Ty kombinujesz Iv, ale zaczynam się martwić.

DO: Thomas
Nie martw się, wszystko Ci wyjaśnię... szybciej niż myślisz.

Schowałam do kieszeni telefon i wróciłam do ćwiczącego Kłuska.
- To było kilka ćwiczeń na relaksację mięśni, a teraz... - nie było dane mi dokończyć, gdyż pod drzwiami usłyszałam czyjeś szepty. Podeszłam do nich i szybko je otworzyłam, a Krzysiek, Piotrek i Dawid z hukiem wpadli do pomieszczenia. - Wiecie, że nieładnie tak podsłuchiwać? - zapytałam ze złością.
- Ale my... - próbował jakoś wytłumaczyć ich Krzysiek, jednak w tej chwili do pokoju przyszedł Stefan, który przekazał nam, że trener kazał wszystkich zebrać. Nie roztrząsając całego ich wybryku, ruszyliśmy posłusznie za Hulą.
- Jutro widzimy się o 12.30 pod skocznią skąd ruszamy na lotnisko, gdzie o 14.30 mamy samolot. Żadnego spóźnienia nie biorę pod uwagę. - powiedział stanowczo trener Kruczek, po czym kazał nam się rozejść do domów. 

Na dworze padał deszcz, więc udałam się na przystanek autobusowy. Po chwili oczekiwania autobus się zjawił, wsiadłam, kupiłam bilet, usiadłam na jednym z wolnych miejsc i wpatrywałam się w widoki za oknem. Czułam, że ciężko będzie mi się rozstać z moim miastem. Co prawda za miesiąc tu na jakiś czas przyjadę, potem jeszcze w styczniu. Te kilka miesięcy to przecież nie wieczność. Jazda autobusem minęła dosyć szybko, a z przystanku do domu miałam zaledwie kilkanaście metrów.
- Już jestem. - krzyknęłam wchodząc do domu i zrzuciłam z siebie mokrą kurtkę.
- Jestem u Ciebie w pokoju. - zawołała mama. Wbiegłam szybko po schodach i ujrzałam ją wyciągającą moją walizkę z szafy.
- Miałaś na mnie zaczekać mamo.
- Przecież jeszcze nie zaczęłam. - dodała z uśmiechem.
Po dobrej godzinie byłam spakowana. Moja duża czarna walizka pękała w szwach, a kilka innych niezbędnych rzeczy upchnęłam do torby.
- Mam coś dla Ciebie Iva. - powiedziała mama i zniknęła za drzwiami. Ciekawiło mnie co takiego wymyśliła. - Myślę, że Ci się spodoba, zobacz. - dodała, wręczając mi ładną pakowną torebkę. W środku była tunika. Biała w czarne paski z zamkiem na plecach i małą kokardą. Mama jak nikt inny wiedziała, co mi się podoba.
- Bardzo mi się podoba, ale chyba w najbliższym czasie nie będę miała okazji jej założyć.
- Jestem pewna, że będziesz miała wiele okazji do świętowania w towarzystwie skoczków i na pewno się przyda. - odparła cicho się śmiejąc.
- W takim razie pomóż mi ją wepchnąć do walizki. 
Wieczór minął mi na rozmowach z domownikami. Teraz przyszło mi opuszczać moje gniazdko z lekkością na sercu, a nie w celu ucieczki, zapomnienia.

Następnego dnia pozwoliłam sobie pospać aż do 9. Wstałam w pełni wypoczęta, wzięłam gorącą kąpiel, umalowałam się i ubrałam. Musiałam dobrze wyglądać. Przecież nie codziennie lata się do Klingenthal na konkurs inauguracyjny Pucharu Świata w skokach narciarskich.
Zeszłam do kuchni, gdzie zobaczyłam wszystkich domowników.
- Wy w domu? - zapytałam zdziwiona.
- Przecież musimy się z Tobą pożegnać córeczko. - odpowiedział tata.
- Ja zaraz wychodzę, chciałem Ci tylko przypomnieć o tych autografach dla mnie. - wtrącił swoje trzy grosze mój młodszy brat. 
- Nie sposób zapomnieć, skoro co chwila mi o tym przypominasz. - powiedziałam i przytuliłam go mocno. - Chyba będę za Tobą tęsknić młody.
- Chyba? Ja za Tobą wcale. - powiedział ironicznie i wystawił w moją stronę język. - W takim razie idę już. Skopcie tyłki innym kadrom. 
- To już nie do mnie, ale przekażę. Do zobaczenia Michał. 
- O której masz być pod skocznią? - zapytał tata.
- O 12.30, o 14.30 mamy samolot. - skoczkowie wraz ze mną, trenerem i Łukaszem Gębalą mamy lecieć samolotem. Natomiast reszta sztabu jedzie busami, wioząc ze sobą sprzęt. Osobiście nie przeszkadzałby mi transport lądowy. W końcu do Klingenthal nie jest wcale tak daleko.
- Podwiozę Cię. - zaproponowała mama.
- Też chętnie bym z Wami pojechał, ale pacjenci czekają. - tata podszedł do mnie i mocno mnie uściskał - Uważaj tam na siebie i nie zapominaj o nas.
- O nic się nie martw tato. - odparłam. Pomachałam mu jeszcze przez okno i poszłam znosić moje bagaże do przedpokoju. Dochodziła godzina 11.50, więc czas było się zbierać. Zapakowałam swoje manatki do samochodu i ruszyłyśmy w Kierunku Wielkiej Krokwi. Droga minęła nam na rozmowach na różne tematy. Pożegnałam się z mamą i biorąc walizki ruszyłam w kierunku skoczków. 
- Cześć wszystkim. - powiedziałam pogodnie - Dawida jeszcze nie ma? - zapytałam rozglądając się dookoła.
- Już jestem. - zwołał zdyszany Kubacki.
- W samą porę. Już byliśmy gotowi jechać bez Ciebie.  - odpowiedział gniewnie Kruczek, po czym wsiedliśmy do busa. Zajęłam miejsce i wyjęłam z torby książkę "I wciąż ją kocham" Nicholasa Sparka. Podobno powstał film, ale miałam w zwyczaju najpierw przeczytać powieść, a dopiero potem zobaczyć jej ekranizację. Oparłam się wygodnie i zaczęłam czytać. Jednak przy tych głośnych rozmowach i śmiechach nie łatwo było się skupić. Nieco wkurzona schowałam książkę do torby i postanowiłam się poprzyglądać widokom za szybą. O dziwo droga na lotnisko minęła mi bez żadnego towarzystwa. Zabrałam walizkę i ruszyłam w stronę wejścia. Nagle poczułam czyjąś dłoń na swojej.
- Daj, pomogę Ci z tą walizką. - podniosłam wzrok i ujrzałam jego promienną twarz i cudne niebieskie tęczówki.
- Nie trzeba, naprawdę.
- Nalegam. - puściłam uchwyt walizki, a w jego oczach pojawił się blask, którego nigdy dotąd wcześniej nie widziałam.
- Iskry między Wami aż parzą wszystkich dookoła. - szepnął do mnie uradowany od ucha do ucha Dawid.
- Daj mi spokój Kubacki! - powiedziałam głośno, ściągając na siebie spojrzenia przypadkowych osób i ruszyłam przed siebie. W oczekiwaniu na samolot skoczkowie zajęci byli komórkami i laptopami. Żadnemu nie wpadł jakiś głupkowaty pomysł do głowy, ani żaden nie pokusił się na "niewinne" żarciki.
- Oni tak zawsze? - zwróciłam się do fizjoterapeuty, wskazując na obłożonych sprzętem elektronicznym zawodników. 
- Przeważnie. - odpowiedział z uśmiechem. 
Znudzona oczekiwaniem na samolot, który miał małe opóźnienie sama wyjęłam telefon.

DO: Thomas
Jak samopoczucie przed Klingenthal? :)

Nie musiałam długo czekać na odpowiedź.

OD: Thomas
Samopoczucie świetne :D Właśnie jesteśmy w drodze.

W samolocie okazało się, że zajmuje miejsce koło Bartka. Czułam, że to nie był zbieg okoliczności, a maczali w tym palce nasi kochani koledzy, którym uśmiech nie schodził z twarzyczek. Zajęłam swoje siedzenie, wyjęłam telefon i założywszy słuchawki na uszy, włączyłam pierwszą lepszą piosenkę. Mój towarzysz uczynił to samo. Pozwoliłam odwrócić się nawet w jego stronę, ale nie przewidziałam, że uczni on to samo względem mnie. Posłałam mu speszony uśmiech i odwróciłam się w drugą stronę. Po chwili znowu pozwoliłam sobie spojrzeć na niego.
- Czego słuchasz? - wypowiedzieliśmy jednocześnie, po czym oboje wybuchnęliśmy śmiechem, ściągając na siebie spojrzenia pozostałych skoczków. Wymieniliśmy się słuchawkami na chwilę, po czym milcząc powróciliśmy do poprzednich pozycji. 
Lot trwał krótko, przejazd z Hof-Plauen do Klingenthal około godziny. Wyładowaliśmy bagaże i weszliśmy do dużego, dosyć eleganckiego hotelu. Trener poszedł odebrać nasze klucze.
- Kamil, Stefan i Janek pokój 122, Maciek i Piotrek - 123, Dawid i Bartek - 124, a Iwona - 125. Natomiast ja z pozostałymi członkami sztabu zajmujemy pokoje 119, 120 i 121.  
- Chociaż w pokoju będę miała spokój. - pomyślałam. 
- Dzisiaj macie wolne, jutro treningi i radzę o tym nie zapominać. - dodał Kruczek.
Opuściłam na chwilę skoczków i podeszłam do recepcjonistki.
- Przepraszam, czy przyjechali już skoczkowie austriaccy? - zapytałam po niemiecku.
- Jeszcze nie. - odpowiedziała uprzejmie.
- Dziękuje. - ruszyłam w stronę polskich skoczków, kiedy do holu weszli Austriacy. Szybko pobiegłam w ich stronę i jako pierwszemu rzuciłam się na szyję Fettnerowi. 
- Iv? Co... co Ty tu robisz? - zapytał zdziwiony. 
- Pracuję Manu. - odpowiedziałam pogodnie i cmoknęłam go w policzek, po czym zaczęłam witać się z pozostałymi.
- Gdzie Thomas? 
- Rozmawia na zewnątrz z Pointnerem. - odpowiedział Gregor - Miło Cię widzieć.
- Ciebie również. - stałam, opowiadając Austriakom co ja tutaj w ogóle robię.
Tymczasem polscy skoczkowie przyglądali nam się ze zdziwieniem.
- Ktoś mi wytłumaczy co nasza Ivcia ma wspólnego z Austriakami? - zapytał Piotrek.
- Bo ja wiem... - rzucił tak samo zaskoczony Stefan.
- Najwyraźniej ich zna, przecież to nie zbrodnia. - zabrał głos Kamil.
Wtedy do hotelu wszedł Morgi, którego wyraźnie zatkało na mój widok.
- Ale... ale jak... skąd... skąd Ty się tutaj wzięłaś Iv?
- Tak się składa, że dostałam pracę w sztabie polskich skoczków.
- I nic mi nie powiedziałaś?
- Chciałam Ci zrobić niespodziankę i właśnie widzę, że mi się udało. - w odpowiedzi Thomas mocno mnie przytulił.
Całe to wydarzenie nie uszło uwadze Polakom, którzy przez cały czas stali i się temu przyglądali. 
- Idę się rozpakować. Mam pokój 125. - rzuciłam na odchodne do kuzyna i podeszłam do swoich rodaków. 
- Domagamy się wyjaśnień. - rzucił Piotrek unosząc do góry lewą brew. Zasmiałam się cicho po czym odpowiedziałam.
- Thomas to mój kuzyn, Manuel... przyjaciel, znam ich wszystkich dobrze. A teraz pozwolicie, że udam się do swojego pokoju, aby trochę odpocząć. - oznajmiłam im, po czym ruszyłam w stronę windy.
- Czy mi się wydaje, czy jak mówiła o Manuelu dziwnie się zawahała? - zapytał, a raczej stwierdził do Dawida Maciek, co nie uszło uwadze Bartka.

Pokój był bardzo przytulny z wyjściem na balkon. Ustawiłam walizkę koło szafy i rozłożyłam się na łóżku. Było duże i wygodne, tylko dla mnie. Nie dane mi było odpocząć, gdyż ktoś natarczywie dobijał się do moich drzwi.
- Otwarte! - zawołałam nieco wkurzona.  
- Nie chce Ci przeszkadzać, ale chłopaki wysłali mnie, żeby Ci przekazać, że o 20 ruszamy na miasto i zabieramy Cię ze sobą. - zakomunikował mi Janek.
- Nie ma żadnej szansy, żeby się z tego wykręcić? - w odpowiedzi przecząco pokiwał głową. 
- Będziemy czekać w holu, tylko uważaj na trenera.
- To on nic nie wie? 
- Jakoś tak wyszło. - kolejny świetny pomysł naszych skoczków. - To do zobaczenia. - powiedział i zniknął za drzwiami. Dochodziła godzina 18. Ruszyłam do łazienki wziąć długą kąpiel. Po wyjściu z wanny umalowałam się i założyłam na siebie prezent od mamy, a do tego moje ukochane czarne rurki. W końcu trzeba jakoś wyglądać. Do 20 miałam jeszcze około pół godziny. Postanowiłam pójść na kawę, a aby nie wracać ponownie po kurtkę zabrałam ją ze sobą. Miałam nadzieję, że nie spotkam Kruczka. Tego by brakowało, aby przez ich durne pomysły mogłabym mieć jakieś problemy. Zeszłam do holu i podeszłam do automatu z napojami. Wrzuciłam kilka monet i po chwili trzymałam już ciepłą kawę.
- No to chyba możemy iść. - z rozmyślań wyrwał mnie głos Dawida.
- Mańka jeszcze nie ma. 
- Kurcze Piotrek mieszkacie razem w pokoju i co, zapomniałeś o nim? - naśmiewał się Stefan. 
- Bo się ociągał jak mucha w smole, to co żem miał na niego czekać. - tłumaczył się Piotrek - Powiedział, że zaraz przyjdzie.
- Ja po niego pójdę. - zaoferował się Kubacki, po czym zniknął nam z oczu. Po chwili ujrzeliśmy idącego w naszą stronę Kota.
- A gdzie żeś Mustafa podział? 
- Od przyjazdu go nie widziałem. - odpowiedział spokojnie Maciek.
- Was to tylko o coś poprosić.. Idę sama go poszukać, a Wy się stąd nawet nie ruszajcie. - powiedziałam stanowczo i ruszyłam w stronę naszych pokoi. 
- Kusego też nie ma. Zobacz Ivcia co się z nim dzieje. - usłyszałam za plecami. Tak jak się spodziewałam Dawid był u siebie w pokoju. Namawiał Bartka do wyjścia z nami.
- Nie mam ochoty, daj mi spokój. 
- Dlaczego Wy jeszcze w pokoju? - zapytałam.
- Bo ten tutaj - Dawid wskazał na Bartka - nie ma ochoty iść.
- Dawid idź do chłopaków na dół i czekajcie tam na mnie. - powiedziałam, a zrezygnowany blondyn odszedł.
- Dlaczego nie chcesz z nami wyjść?
- Po prostu chciałbym odpocząć, jutro już treningi i chcę dobrze wypaść. 
- Jak na chwilę się od tego oderwiesz i miło spędzisz czas, to chyba się nic nie stanie. A poza tym proszę Cię, nie zostawiaj mnie samej z tymi wariatami. - powiedziałam, na co się uśmiechnął, zabrał kurtkę i poszliśmy do czekających przy wyjściu z hotelu skoczków. 
Wieczór spędziliśmy w klubie, śmiejąc się i tańcząc. Całkiem dobrzy tancerze z tych naszych polskich skoczków. Wracaliśmy uliczkami Klingenthal śpiewając i śmiejąc się. Dobre humory nam dopisywały, co nie było spowodowane stężeniem alkoholu, gdyż wypiliśmy zaledwie po jednym piwie, bo jutro czekała nas praca.

Następnego dnia odbyły się treningi i kwalifikacje do niedzielnego konkursu indywidualnego. Piotrek znokautował rywali na treningach, jak i w kwalifikacjach. Pozostali polscy zawodnicy również dobrze wypadli. Całkiem przyzwoicie poszło też Austriakom. Po powrocie do hotelu śmiechom i żartom nie było końca. Wszyscy cieszyli się ze swoich sukcesów. Zmęczona całym dzisiejszym dniem udałam się do swojego pokoju. Wyszłam się trochę przewietrzyć na balkon, z którego był doskonały widok na tonące w mroku Klingenthal. 
- O ile dobrze pamiętam to byliśmy umówieni na wspólne oglądanie zdjęć. - dobiegł mnie czyjś głos z sąsiedniego balkonu.
- Nie zapomniałam o tym.
- To co, będę zaraz u Ciebie.
- Daj mi 10 minut. - odpowiedziałam i weszłam do środka. Szybko się odświeżyłam i przebrałam, kiedy rozległo się pukanie do drzwi. 
- Wejdź, otwarte. - zawołałam, wyciągając z walizki laptopa.
- Wybieram się na spacer i może wybrałabyś się ze mną? - odwróciłam się, a moim oczom ukazał się Bartek.
- Bardzo chętnie, ale... - nie było mi dane dokończyć, gdyż w tym momencie wszedł Gregor.
- Rozumiem, już znikam.
- Zaczekaj Bartek. - powiedziałam błagalnie, ale jego już nie było. 
- Przeszkodziłem w czymś? 
- Nie Gregor, siadaj. 
Wieczór spędziłam w miłym towarzystwie. Muszę przyznać, że Gregor jest świetnym fotografem. Zwiedził tak wiele miejsc, z których ma mnóstwo zdjęć.

W sobotę miał się odbyć konkurs drużynowy. Mieliśmy naprawdę dużą szansę na wygraną, biorąc pod uwagę wczorajsze występy skoczków. Dzisiaj skoki mieli oddawać Piotrek, Bartek, Kamil i Dawid. Reszta razem ze mną kibicowała kolegom. Pierwszy skok z biało-czerwonych oddawał Piotrek. Skoczył aż na 133,5 metra, po czym znajdowaliśmy się na drugim miejscu.  Polscy kibice tutaj w Klingenthal szaleli z radość. Lepiej niż Piotrek spisał się Bartek - 141 metrów. 
- Cholera. - powiedział cicho Maciek na skok Dawida. 123 metry to nie był zły wynik, ale inne drużyny mocno się do nas przybliżyły. Jako ostatni z polskich orłów skakał Kamil. 132,5 metra zapewniło nam czwarte miejsce. W drugiej serii Piotrek skoczył jeszcze dalej - 145 metrów! Podium miało być nasze, ale z powodu zmagającego się wiatru serię finałową odwołano. Mieliśmy czwarte miejsce, po Słoweńcach, Niemcach i Japończykach. Austriacy mimo świetnego skoku Thomasa uplasowali się dopiero na piątej pozycji. 
Mimo miejsca poza podium skoczkom dopisywał humor. Dzisiaj mogli liczyć jeszcze na masaże. Kamil, Stefan i Bartek byli przydzieleni pod moje skrzydła, a reszta pod Łukasza. Z Kamilem porozmawiałam o skokach, był zadowolony ze swoich dotychczasowych występów.  Stefek zasypał mnie informacjami o swojej małej córeczce. Na koniec został Bartek. Chciałam z nim porozmawiać i wyjaśnić wszystko.
- Głupio wyszło wczoraj. Naprawdę chciałam się wybrać z Tobą na ten spacer. Umówiliśmy się z Gregorem już jakiś czas temu, podczas mojej wizyty w Innsbrucku. Jak się okazało mamy wspólną pasję.
- Nie musisz mi się tłumaczyć. - powiedział z wyrzutem.  
- Może wybierzemy się dzisiaj na ten spacer, albo jutro? - zaproponowałam.
- Nie musisz tego robić. Dzięki za masaż. - założył koszulkę, po czym szybko wyszedł z pokoju. Co go tak nagle ugryzło? 

Wstałam rano, odświeżyłam się i zeszłam na śniadanie do hotelowej restauracji. Nabrałam sobie trochę musli i podążyłam w stronę wolnego stolika. Nie miałam ochoty na towarzystwo. Thomas ruchem ręki zaprosił mnie do siebie, ale pokiwałam przecząco głową i skupiłam się na jedzeniu. Polscy skoczkowie najwidoczniej również namawiali się, który z nich ma dotrzymać mi towarzystwa. Jednak zanim cokolwiek poczynili, ja udałam się do pokoju. Wyszłam z niego dopiero przed 12. Udałam się do holu, gdzie powoli zbierali się skoczkowie. Zauważyłam podążającego w moją stronę Kłuska, jednak zignorowałam to i wyszłam na zewnątrz. Dzień był chłodny, a do tego wiał wiatr. 
- Możemy porozmawiać? 
- Chyba nie mamy o czym. - nie miałam zamiaru znosić jego fochów. Chciał coś dodać, ale w tym momencie z hotelu wyszli pozostali zawodnicy.
- No gołąbeczki.. pakujemy się do samochodu i jedziemy nokautować rywali. - zaśmiał się Piotrek. 
W drodze na skocznię Vogtland Arena chłopaki śmiali się i żartowali. Piotrek nawet coś śpiewał. Chyba tylko mi nie było do śmiechu.
- Ja Wam mówię, między nimi coś się musiało stać.
- Odkąd Ty Wiewiór jesteś takim specjalistą od spraw damsko-męskich? - zapytał Maciek.
- Ślepy nie jestem.
- Pleciesz głupoty. - wtrącił się Stefan.
- No chyba Ty! Już ja Wam mówię, że coś się święci. 
Z powodu silnego wiatru odwołano serię próbną. Sam konkurs też kilkakrotnie przesuwano. Zaczął się dopiero po 15. Padający mokry śnieg i zmienny wiatr nie pomagały w oddawaniu dobrych skoków. Kiedy na belce zasiadł Bartek razem z pozostałymi członkami sztabu mocno zacisnęliśmy kciuki. Pomimo tego, że byłam na niego wkurzona, życzyłam mu jak najlepiej. Warunki się pogorszyły i musiał zejść z belki. Jednak po chwili Miran Tepes zapalił zielone światło, a Kłusek ruszył. 142,5 metra przy tak złych warunkach to nie lada wyczyn. Tłum szalał z radości. Sam Bartek przechodząc koło mnie uśmiechnął się delikatnie i ruszył w stronę szatni. Kolejnym z biało-czerwonych był Janek. Udało mu się osiągnąć 132,5 metra, co pozwoliło mu się znaleźć za kolegą z kadry, lecz został wyprzedzony przez jakiegoś Niemca.
- Zaraz Stefan. - powiedziałam, mocniej zaciskając kciuki. 
- 110 metrów, ale w takich warunkach ważne, że nic mu się nie stało. - skwitował Gębala. 
Dawidowi udało się dolecieć do 125,5 m. Zaraz po nim przyszedł czas na Krafta i Fettnera. Ten pierwszy uzyskał 122 m, a drugi poszybował na 136,5. Chciałam iść uściskać obydwu, ale zostali okrążeni przez dziennikarzy. Serce zabiło mi mocniej, kiedy poinformowano, że do lotu szykuje się Morgi. W taką śnieżycę i tak uzyskał przyzwoitą odległość.
- Dla mnie i tak jesteś najlepszy. - powiedziałam przytulając kuzyna. Przyszedł czas na Maćka - 132 metry. Zaraz po nim był Kofler. Lądował na jednej narcie i po chwili mocno uderzył w bandę. Został zniesiony na noszach, a ja poczułam jak po policzkach spływają mi łzy. Musisz być twarda Iwona!
- Piotr Żyła 136 m. - dobiegała informacja z głośników.
- Stefana zdyskwalifikowali. - usłyszałam urywek rozmowy członków naszego sztabu, ale nie przysłuchiwałam się dalej. Warunki były bardzo niekorzystne, Kamil skoczył zaledwie 117 metrów. Po nim swoje skoki mieli jeszcze oddać Anders Bardal i Gregor. 
- Co się dzieje? - zapytałam zdezorientowana Sobczyka.
- Bardal i Schlierenzauer prawdopodobnie zrezygnowali ze skoku. - oznajmił. Wtedy z głośników dobiegł nas komunikat.

 "Bartłomiej Kłusek, polski debiutant w Pucharze Świata, 
wygrywa dzisiejszy konkurs i zostaje liderem klasyfikacji generalnej!"

Seria finałowa została odwołana. Przyszedł czas na dekorację. Razem ze skoczkami podeszliśmy bliżej, aby zobaczyć naszego debiutanta. Jako pierwszy na trzecim stopniu podium pojawił się Jurij Tepes. Na drugiej pozycji uplasował się Andreas Wellinger.  Wtedy doznałam szoku.
- Przecież to niemożliwe... NIEMOŻLIWE! - zobaczyłam ciemność przed oczami i poczułam jak tracę grunt pod nogami.



_________________________________________

Taki długi rozdział.. Nie chciałam go dzielić na dwa małe.
Mam nadzieję, że się spodoba :)




sobota, 25 stycznia 2014

Rozdział 4


Siedziałam w samolocie do Polski. Mój pobyt w Innsbrucku był krótszy niż początkowo planowałam, a wszystko za sprawą , a raczej skromnym udziałem Manuela. 

Kiedy Thomas poinformował mnie, że Fettner próbował załatwić mi pracę w sztabie austriackim i nic nie wskórał, przypomniało mi się pewne ogłoszenie, które widziałam w Zakopanym podczas spotkania z polskimi skoczkami. Po powrocie do domu szybko odszukałam w internecie owe ogłoszenie. Mianowicie sztab szkoleniowy polskiej kadry, a raczej ich fizjoterapeuta poszukiwał asystenta. Dopiero wtedy zrozumiałam co miał na myśli Klemens, kiedy pytał się czy będę z nimi pracować. Stwierdziłam, że nie mam dużych szans na dostanie tej posady, ale warto spróbować. Sezon zaczynał się za dwa tygodnie, a oni do tej pory jeszcze nikogo nie znaleźli, więc moje szanse nieznacznie rosły. Wysłałam im swoje CV, a już po dwóch dniach miałam się zgłosić na rozmowę. Zapakowałam moje rzeczy z powrotem do dużej czarnej walizki i udałam się na lotnisko. O moich planach powiedziałam tylko dziadkom, którzy obiecali dopilnować, aby ta informacja nie dotarła do Thomasa i jego kolegów. Chciałam im powiedzieć o moich planach dopiero po rozmowie, jak już będę wiedziała na czym stoję. 

Samolot wylądował, a ja zamówiłam taksówkę, aby czym prędzej znaleźć się w domu. Była godzina 12.25, a ja byłam umówiona na spotkanie o 15. Na moje nieszczęście miasto tonęło w korkach. Bo kilkudziesięciu minutach udało mi się dotrzeć do domu. Zdziwienie rodziców, kiedy ujrzeli mnie w drzwiach było naprawdę duże.
- Cześć. Zaraz Wam wszystko wyjaśnię. - powiedziałam szybko, wbiegając po schodach do pokoju. Położyłam walizkę koło łóżka, wybrałam z szafy odpowiednie ubrania i poszłam się odświeżyć. Spakowałam do teczki jakieś niezbędne dokumenty i udałam się do salonu, gdzie siedzieli moi rodzice, oczekując na wyjaśnienia.
- Może nam w końcu powiesz, co było powodem Twojego tak szybkiego przyjazdu. O ile dobrze wiem, zamierzałaś zostać w Austrii o wiele dłużej. - zabrał głos tata.
- Po prostu znalazłam pewne ogłoszenie o pracę i dzisiaj mam rozmowę. 
- Ogłoszenie w Austrii, rozmowa w Polsce? - mama wydawała się bardzo zaskoczona. - Usiądź i powiedz powoli a dokładnie.
- Sęk w tym, że bardzo się śpieszę.
- Powiedz przynajmniej co to za praca. - próbował dowiedzieć się tata.
- Muszę już pędzić, porozmawiamy jak wrócę. - powiedziałam na odchodne i wybiegłam z domu. Nie było sensu zamawiać taksówki, bo pewnie ponownie utonęłabym w korkach. Na teren skoczni, przy której znajdowało się biuro trenera kadry A dotarłam w rekordowym tempie, zaledwie w 35 minut. Byłam nawet 10 minut przed czasem. W biurze czekał już na mnie trener Łukasz Kruczek razem z fizjoterapeutą Łukaszem Gębalą.
- Dzień dobry. - przywitałam się - Chyba nie jestem za późno? - zapytałam niepewnie.
- Dzień dobry. Jest pani punktualnie. - zabrał głos trener Kruczek. - A więc pani Iwono.. Skończyła pani fizjoterapię, uzyskując licencjat w Warszawie i tytuł magistra w Barcelonie, potem odbyła staż w Buenos Aires. - powiedział przeglądając moje dokumenty.
- No, no, światowa z pani kobieta - dodał ze śmiechem Łukasz Gębala.
- Tak się jakoś złożyło. Wiem, że nie mam dużego doświadczenia, ale myślę, że to nie będzie jakimś kolosalnym problemem. -  idąc na to spotkanie, czułam się pewnie, ale wraz z przekroczeniem progu tego pokoju cała pewność siebie minęła i napłynęły obawy.
- W tym przypadku doświadczenie nie jest najważniejsze. - zabrał głos fizjoterapeuta - Naszym zadaniem jest dbanie o regenerację skoczków. Masaże, ćwiczenia, zabiegi, które nie zawsze należą do przyjemnych są bardzo czasochłonne. Niejednokrotnie brakuje mi czasu, który mogę poświęcić każdemu z nich. Pani zadaniem na początku byłoby przejęcie tych lżejszych obowiązków. Nie chcemy od razu posyłać nowego członka naszego sztabu na głęboką wodę. Wszystko musimy robić stopniowo.
- W międzyczasie może i ja mógłbym liczyć na pani pomoc? - wtrącił się Kruczek.
- Czyli rozumiem, że mam tą pracę? - zapytałam z lekkim niedowierzaniem. 
- Oczywiście. - odparli chórem moim nowi współpracownicy.
- Tylko musi pani wiedzieć, że do tych chłopaków potrzeba naprawdę dużo cierpliwości i niekiedy zrozumienia. - dodał trener.
- Sądzę, że wszystko się ułoży. Miałam okazję już poznać kilku z naszych skoczków.
- Tak? Może i lepiej. 
- Jutro o 14 mamy trening, wtedy oficjalnie mógłbym panią zapoznać i wdrożyć w nowe obowiązki. - powiedział fizjoterapeuta. - A 21 wyjeżdżamy do Klingenthal, gdzie 23 odbędzie się konkurs inauguracyjny.
- Oczywiście będziesz, to znaczy będzie pani wyjeżdżać z nami na wszystkie konkursy. - zabrał głos Kruczek.
- Może lepiej jak będziemy mówić sobie po imieniu? - zaproponował Łukasz Gębala. 
- Iwona, ale bliscy mówią na mnie Iv lub Iva. - odparłam, uściskując po kolei każdemu z nich rękę.
- W takim razie do jutra Iva.
- Do zobaczenia.
Wyszłam zadowolona ze spotkania, wyobrażając sobie minę Thomasa jak zobaczy mnie za kilka dni w Klingenthal.

Po powrocie do domu rodzice siedzieli w kuchni oczekując ode mnie wyjaśnień.
- Może nam w końcu powiesz coś Ty znowu wymyśliła? - jako pierwsza zabrała głos mama.
- Fetti chciał załatwić mi pracę w sztabie austriackim, ale niestety mu się nie udało, a wtedy przypomniałam sobie o pewnym ogłoszeniu. - zrobiłam przerwę, chcą napić się trochę soku.
- Kontynuuj - ponaglał Michał, którego wcześniej nawet nie zauważyłam w pomieszczeniu. 
- Więc będąc jeszcze tutaj na miejscu natknęłam się na ogłoszenie, że polska kadra skoczków poszukuje asystenta fizjoterapeuty. Odnalazłam je w internecie, wysłałam swoje CV, oddzwonili do mnie i dzisiaj miałam rozmowę i od teraz jestem jednym z członków tej całej skoczkowej machiny.
- Czyli będziesz z nimi jeździć na te wszystkie zawody? - zapytała mama, a w jej oczach było widać smutek.
- Tak... na początek jedziemy do Klingenthal 21 listopada.
- To świetna wiadomość. - tata szczerze ucieszył się z mojego małego sukcesu, na co odpowiedziałam mu uśmiechem.
- Chyba nie zapomnisz o najukochańszym bracie i pozałatwiasz mi kilka autografów? - zapytał Michał, przerywając niezręczną ciszę.
- O to się nie martw młody. - odpowiedziałam mierzwiąc mu jego idealnie ułożone blond włosy. - Mam do Was prośbę.. nie mówcie nic Thomasowi o mojej pracy, chcę mu zrobić niespodziankę. - dodałam i udałam się do swojego pokoju.

Następnego dnia obudziłam się wypoczęta i pełna sił. Wzięłam szybki prysznic, delikatnie się umalowałam i ubrałam. Zeszłam do kuchni, gdzie ujrzałam tylko tatę i Michała. 
- Siadaj, załapiesz się jeszcze na jajecznicę. - powiedział tata - Mama musiała już wyjść. Zresztą ja też zaraz uciekam. Powinniśmy wrócić około 15. Michał zbieraj się, jak chcesz, żebym Cię podwiózł. - zwrócił się do młodego, który wciąż jeszcze coś jadł. 
- Ja wychodzę o 13, nie wiem o której będę.
- Może wczoraj mama nie okazała zadowolenia z Twojej nowej pracy, ale naprawdę oboje się bardzo cieszymy. - zobaczywszy, że Michał stał już przy drzwiach, dodał - No to w takim razie idziemy. Trzymaj się córeczko.
- Pa. - odpowiedziałam, po czym oboje zniknęli za drzwiami.
Stwierdziłam, że na wyjazd przyda mi się kilka nowych ciepłych ubrań. Zabrałam torebkę, zamknęłam drzwi i udałam się do najbliższego centrum handlowego. Zakupy okazały się całkiem udane. Kupiłam puchową kurtkę, dwa ciepłe swetry i czarną koronkową sukienkę. Zakupu tej ostatniej rzeczy chyba do końca trafnie nie przemyślałam, ale działałam dosyć spontanicznie. Moje nowe nabytki wróciwszy do domu rzuciłam na łóżko w pokoju i czym prędzej udałam się  w kierunku Wielkiej Krokwi.

Łukasz Gębala zaczął mnie wdrażać w plan treningowy skoczków. Dokładnie pokazywał co będzie należało do moich obowiązków. Dzisiaj bowiem skoczkowie oddali tylko po dwa skoki, których niestety nie mogłam zobaczyć, po czym trener miał ogłosić skład do Klingenthal. Po skończonym treningu cały sztab trenerski udał się do ich szatni. 
- Na początek - zaczął trener - chciałbym Wam przedstawić asystentkę fizjoterapeuty Iwonę Engelhardt. Z tego co mi wiadomo trochę się znacie.
- Ale nam wykręciłaś niespodziankę Ivcia - zaśmiał się Piotrek Żyła. 
- Iwona - ciągnął dalej Łukasz - będzie z nami jeździć na konkursy, co chyba nie powinno być dla Was większym zaskoczeniem. Przechodząc do sedna sprawy, na konkurs inauguracyjny pojedzie Kamil, Piotrek, Maciek, Janek, Dawid, Stefan i Ba... Gdzie znów zniknął Kłusek? - mówca wyraźnie się zdenerwował. 
- Kto go tam wie. - odpowiedział obojętnie Kot, gdy nagle ktoś wpadł do pomieszczenia.
- Przepraszam za spóźnienie, wszystko wyjaśnię. - zaczął tłumaczyć się spóźnialski. Wciąż śmiejąc się z dowcipu, który opowiadał mi Piotrek, odwróciłam się w stronę chłopaka, a uśmiech zszedł mi z twarzy. Oboje spojrzeliśmy na siebie. To był on. Ten sam, z którym jakiś czas temu zderzyłam się przy skoczni. Ten sam, którego nazwałam gburem. Patrzyliśmy na siebie dobrą chwilę. Z jednej strony wiedziałam, że powinnam przestać wlepiać w niego swoje niebieskie oczy, ale z drugiej strony coś mnie przed tym powstrzymywało, a mianowicie jego hipnotyzujące spojrzenie, które wywoływało dreszcze na moim ciele.
- Ekhem.. - dopiero głośne chrząknięcie trenera wyrwało mnie z tego transu. Wtedy poczułam na sobie spojrzeniach wszystkich zebranych, a moja twarz spłonęła rumieńcem.
- A więc gdybyś się nie spóźnił, wiedziałbyś, że jedziesz z nami do Klingenthal Bartku. 



__________________________________________

Trochę krótki ten rozdział, ale miałam pomysł, który musiałam szybko zrealizować.
Bardzo przepraszam wszystkie fanki Krzysia Bieguna, że zastąpiłam go tak perfidnie Bartkiem. 
Wybaczcie :)





piątek, 24 stycznia 2014

Rozdział 3


Siedziałam w samolocie, który powoli ruszał. Uwielbiałam latać samolotami, nie sprawiało mi to najmniejszego problemu. Miejsce obok mnie było wolne, więc nie musiałam być zdana na czyjeś towarzystwo. Postanowiłam porządnie wykorzystać czas w przestworzach i odpocząć. Będąc w Zakopanym porozsyłałam swoje CV do kilku szpitali i prywatnych klinik. Najwyraźniej miałam pecha, ponieważ albo nie było żadnego odzewu, albo słyszałam, że mam za małe doświadczenie. Wszędzie szukają osób z doświadczeniem, dobrymi referencjami, więc mój trzymiesięczny staż w Buenos Aires na nikim nie robił większego wrażenia. Nie mając lepszego pomysłu na spożytkowanie wolnego czasu, spakowałam się, zarezerwowałam bilet i oto lecę do Innsbrucka. Cieszyłam się na myśl, że spotkam się ze wszystkimi, z dziadkami, z Thomasem. Nawet nie wiem kiedy przeminął lot, bo jak to mi się zwykle raczyło zdarzać zasnęłam. Po wyjściu z portu lotniczego złapałam taksówkę i pojechałam prosto do domu dziadków. Dom z zewnątrz wydawał się niewielki, ale naprawdę był bardzo przestronny. Przypominał trochę góralskie domy w Polsce. Tutaj w okolicy nie było takich zbyt wielu. Otaczał go duży ogród, w którym w dzieciństwie bawiłam się z moimi kuzynami. Podeszłam do drzwi ciągnąc za sobą moją czarną dużą walizkę. Przyjechałam tutaj na kilka dni, a mam bagaż jakbym miała zostać co najmniej na miesiąc. Nacisnęłam dzwonek i czekałam aż ktoś mi otworzy. Nie uprzedziłam dziadków, że przyjeżdżam, chciałam im zrobić niespodziankę. Nie musiałam długo czekać, drzwi otworzył mi dziadek.
- Iwonka? - wyraźnie się zdziwił na mój widok.
- Witaj dziadku. - powiedziałam radośnie i mocno się do niego przytuliłam. Czas się zatrzymał, znów czułam się jak mała dziewczynka. - Tak bardzo się za Wami stęskniłam.
- Wchodź szybko, bo pewnie zmarzłaś. - dzisiejszy dzień do najcieplejszych nie należał, więc posłusznie wziąwszy walizkę weszłam za dziadkiem do środka.
- Popatrz Aniu kogo ja Ci tu prowadzę. - zwrócił się do babci, która patrzyła na mnie jakby zobaczyła ducha.
Nie obeszło się oczywiście bez uścisków, miliona pytań i krytyki ze strony babci, że jestem za chuda. Kiedy po jakiejś dobrej godzinie skończyło się moje przesłuchanie, udałam się do mojego dawnego pokoju. Nic się tutaj nie zmieniło. Po prawej stronie przy oknie stało duże łóżko, natomiast po lewej dębowa szafa i biurko. Na ścianach wisiały zdjęcia z dzieciństwa.
Położyłam walizkę na środku i zaczęłam wyciągać z niej wszystkie rzeczy. Wolałam nie odkładać rozpakowywania na później i mieć to z głowy. Uwinąwszy się szybko ruszyłam do łazienki, która znajdowała się naprzeciw mojego zacisza, wzięłam szybką kąpiel i przebrałam się. Zapakowałam kilka niezbędnych rzeczy do torebki i już miałam wyjść kiedy zatrzymała mnie babcia.
- Najpierw zjedz obiad Iv.
- Ale nie jestem głodna babciu.- wiedziałam, że ta wymówka na nią nie zadziała, ale nie szkodziło mi spróbować.
- Nie ma żadnego ale. - odpowiedziała spokojnie. Tak więc nie pozostało mi nic innego jak udać się do stołu. Babcia przygotowała tradycyjny Wiener Schnitzel z sałatką ziemniaczaną. Takie pyszności tylko tutaj. Oczywiście nie odbyło się bez deseru. Dla świętego spokoju zjadłam kawałek babki i wypiłam herbatę.
- Chciałabym odwiedzić Thomasa, mam nadzieję, że będzie w domu. - oznajmiłam domownikom.
- O tej porze znajdziesz go na treningu na skoczni. - powiedział dziadek.
- W takim razie ubierz się ciepło. - dodała swoje trzy grosze babcia.
- Tak, tak, oczywiście. Pa. - rzuciłam i zniknęłam za drzwiami.

Od domu do skoczni Bergisel dzieliła mnie droga, którą pokonałam w czterdzieści minut pieszo. Obiekt na tle Alp jak zwykle robił na mnie piorunujące wrażenie.
- Teraz tylko muszę się tam jakoś dostać i odnaleźć Thomasa. - pomyślałam. Miałam szczęście, że był w Innsbrucku. Chociaż sezon się jeszcze nie zaczął mógł przecież odwiedzić rodzinę w Spittal an der Drau. Mieszkał tutaj bowiem dopiero kilka lat.
- Czego tu szukasz? - z rozmyślań wyrwał mnie głos jakiegoś mężczyzny perfekcyjnie mówiącego po niemiecku.
- Cze... Cześć. Szukam Thomasa, Thomasa Morgensterna. - powiedziałam dosyć niepewnie. Zatkało mnie na jego widok. - Pewnie mnie nie pamięta - pomyślałam. Trochę czasu minęło od naszego poprzedniego spotkania. Byliśmy parą przez jakiś czas, dopóki nie wróciłam do Polski. Taka wakacyjna młodzieńcza miłość. Ja miałam piętnaście lat, a on dwadzieścia. Z perspektywy czasu zdaję sobie sprawę, że to było totalnie głupie, ale przed laty byłam zapatrzona w niego jak w obrazek. No cóż... nastoletnie czasy minęły, a my zostaliśmy dobrymi znajomymi.
- To jest trening zamknięty, nie wpuszczamy tutaj żadnych dziennikarzy, a napalonych fanek zwłaszcza. - no teraz to już mnie całkiem wprawił w osłupienie.
- Posłuchaj Manuel - zaczęłam dosyć ostro - najwyraźniej mnie nie pamiętasz.. Ok, Twój problem, ale nie pozwalaj sobie na nazywanie mnie napaloną fanką. A teraz grzecznie Cię proszę, zaprowadź mnie do Thomasa albo mu przekaż, że na niego czekam. - i co panie Fettner?  Zatkało pana? Najwyraźniej tak, bo przewiercał mnie swoim spojrzeniem.
- Iv? - nie zdążyłam odpowiedzieć, bo poczułam, że tracę dech pod wpływem jego mocnego uścisku.
- Udusisz mnie zaraz. - powiedziałam słabo dosłyszalnym głosem, ale na szczęście usłyszał i puścił mnie. Jak na takiego chuderlaka miał sporo siły.
- Przepraszam. Nie poznałem Cię, zmieniłaś się.
- Czas zmienia ludzi... To jak, możesz zawołać Thomasa? 
- Mam lepszy pomysł. - złapał mnie za rękę i pociągnął za sobą tak, że znaleźliśmy się zaraz w szatni skoczków.
- Iwona! Co za niespodzianka! - wrzasnął na mój widok Thomas, po czym wpadliśmy sobie ramiona. Każdy kto by nas nie znał pomyślałby, że jesteśmy parą, która spotkała się po długiej rozłące, a nie kuzynostwem. Kiedy już odkleiliśmy się od siebie, razem z Fettnerem zaczęli przedstawiać mi pozostałych zgromadzonych w pomieszczeniu. Przywitałam się ze wszystkimi, zostawiając jego na koniec.
- Gregor. - podszedł do mnie i podał mi dłoń, posyłając przy tym nieziemski uśmiech.
- Iva. - odpowiedziałam i zatopiłam się w jego spojrzeniu, czując jak po moim ciele przechodzi przyjemny dreszcz. Mogłam tak stać w nieskończoność i napawać się jego widokiem, lecz usłyszałam za sobą głośne chrząknięcie.
- Ekhem... A ze mną to się już nie przywitasz? - odwróciłam się od Gregora, a moim oczom ukazał się Andreas Kofler.
- Miałam nadzieję, że Cię nie spotkam, no ale się nie udało. - odpowiedziałam ironicznie. 
- Ja też się za Tobą stęskniłem mała. - powiedział mocno mnie przytulając. Ci Austriacy to naprawdę sobie na wiele pozwalają. Jeden nazywa mnie napaloną fanką, a drugi małą. Ja Wam jeszcze pokażę drodzy panowie. 
Porozmawialiśmy trochę. Muszę przyznać, że są bardzo zabawni. Musiałam opowiedzieć im co się u mnie działo. Cały czas ukradkiem zerkałam na Gregora, który od przedstawienia się, nie odzywał się już ani słowem. Było w nim coś co mnie szaleńczo intrygowało. Przez cały czas spędzony w szatni czułam, że moje policzki płoną. Modliłam się w duchu, aby Thomas niczego nie zauważył, bo zapewne zaczął by zaraz snuć jakieś domysły, co było czymś, czego w tym momencie potrzebowałam najmniej. 
- Może wyskoczymy gdzieś wieczorem? - wyrwał się Manuel.
- Świetny pomysł! - poparł go oczywiście Kofi.
- Jeśli chodzi o mnie, to chciałabym odpocząć po podróży, wybaczcie. - nie miałam ochoty na żadne wyjścia, przynajmniej nie dzisiaj.
- To może jutro? - nie poddawał się Fettner - Wpadniesz do nas na trening, a potem porwiemy Cię do jakiejś knajpki. Co Ty na to? 
- Widzę, że nie dajecie za wygraną, więc zgoda.
- To co, idziemy Iv? - zabrał głos Morgi.
- Tak. Do jutra chłopaki. - rzuciłam na pożegnanie i wyszłam razem z kuzynem. 

Spacerowaliśmy trochę uliczkami Innsbrucka śmiejąc się i rozmawiając jak za dawnych lat. Co jakiś czas ktoś przystawał i prosił Thomasa o autograf lub zdjęcie. Jedna starsza pani, która szła z wnuczkiem przyznała nam, że jesteśmy śliczną parą. Morgi tłumaczył jej zawzięcie, że jestem tylko jego kuzynką, ale ona wydawała się jakby była głucha na jego wymówki. Ostatecznie stanęło na tym, że jesteśmy rozkoszni ukrywając swoją miłość przed światem. Cała sytuacja wyglądała prześmiesznie. Chcąc uniknąć podobnych sytuacji weszliśmy do jednej z pobliskich kawiarni. Wnętrze świeciło pustkami. Zamówiliśmy dwie gorące czekolady i usiedliśmy naprzeciw siebie przy jednym ze stolików.  
- Jak Ci idzie szukanie pracy? - zapytał Thomas, przerywając trwającą od kilku minut ciszę pomiędzy nami.
- Nie ma zbyt wielu ofert dla fizjoterapeuty bez doświadczenia.
- Wszystko się ułoży, zobaczysz.
Pogawędziliśmy jeszcze trochę, a potem wróciłam do domu i szybko zasnęłam. 


O 14 miałam udać się na trening skoczków . Chciałam zabrać się za przygotowanie obiadu, ale niestety babcia nie wpuściła mnie do kuchni, upierając się, że przyjechałam w odwiedziny, a nie żeby ją wyręczać. I podobno to ja mam ciężki charakter... Nie mając nic ciekawszego do roboty poszłam się przebrać. Wybrałam czarne rurki i ciepły sweterek, bo dni robiły się coraz chłodniejsze. Zabrałam płaszczyk, torebkę i aparat, bo zamierzałam porobić kilka zdjęć. Z każdego miejsca w jakim byłam posiadałam dużą fotorelację. 
Wyszłam z domu o 12.40, więc do treningu miałam jeszcze sporo czasu. Po drodze na skocznię porobiłam kilka zdjęć. 

Stałam pod skocznią i czekałam na chłopaków, bo trening się już zakończył. Przeglądałam zrobione zdjęcia, kiedy nagle ktoś stanął naprzeciw mnie. Podniosłam wzrok, a moje ciało zalała fala gorąca. To był on, Gregor.
- Chłopaki powinni zaraz wyjść. - powiedział swoim aksamitnym głosem - Pokażesz mi zdjęcia jakie zrobiłaś?
- Dobrze, ale najpierw musisz dać sobie zrobić fotkę. - na początku wydawał się zaskoczony, ale potem przybrał pozę i delikatnie się uśmiechnął.
- Jeśli chcesz zobaczyć moje dzieło, to musisz się trochę wysilić Gregor. - chyba naprawdę mu zależało, bo już po chwili zaczął robić najróżniejsze miny. Nie mogłam opanować śmiechu, to było silniejsze ode mnie. 
- Też trochę fotografuję. Może umówimy się kiedyś na wspólne oglądanie zdjęć? - zaproponował, kiedy skończył się już wygłupiać.
- Bardzo chętnie. - odpowiedziałam. 
Staliśmy wpatrując się w wyświetlacz mojego sprzętu. Każde następne zdjęcie było coraz zabawniejsze, więc śmiechom nie było końca.
- No proszę! Zostawić Was na chwilę i już o nas zapominacie. - powiedział z wyrzutem Stefan przybliżając się do nas.
- Oj już nie bądź taki zazdrosny. - odpowiedziałam młodemu Austriakowi i dałam mu całusa w policzek. Wciąż nie opuszczał mnie dobry humor, którego sprawcą być Schlieri.
- Koniec gadania, idziemy! - pospieszał nas Thomas.
- Wiecie co, ja sobie odpuszczę. - wykręcał się Gregor.
- Nie daj się prosić. - rzuciłam błagalnie. 
- Może innym razem, trzymajcie się. - powiedział, po czym szybko odszedł.
- Co z nim? - zapytałam dyskretnie Koflera.
- Ma problemy z Sandrą.
- Sandra? 
- Jego dziewczyna. - odpowiedział Andreas, a ja poczułam się jakby właśnie umarła jakaś cząstka mnie.

Po chwili dotarliśmy do małej knajpki niedaleko skoczni. Widząc przybitą minę Manuela szepnęłam cicho do Thomasa:
- Co się dzieje z Fettnerem?
- Próbował załatwić Ci pracę w naszej kadrze, ale nic nie wskórał. - odparł Morgi, który zapewne poinformował Manuela o moich tymczasowych problemach.

I wtedy w mojej głowie narodził się pewien pomysł...



_____________________________________________

Dialogi wychodzą mi koszmarnie.. Trudno.
Od teraz powoli zacznie się wszystko wyjaśniać.





wtorek, 21 stycznia 2014

Rozdział 2


Obudziłam się przed 10, wyspałam się chyba jak nigdy. Podeszłam do okna i otworzyłam je szeroko. Pogoda jak na początek października była bardzo przyjemna. Wystawiłam twarz do słońca, rozkoszując się górskim zapachem powietrza. Tak bardzo brakowało mi tego w Warszawie, a potem w Hiszpanii i Argentynie. Szybkim ruchem zamknęłam okno i udałam się do łazienki. Odświeżona i ubrana na luzie zabrałam telefon i poszłam do ogrodu. Tak długo odkładałam rozmowę z moim kuzynem i to nie dlatego, że po prostu się jej bałam, ale zwyczajnie nigdy nie mogłam znaleźć na to czasu. Teraz już nic mi nie przeszkodzi - pomyślałam. Rozsiadłam się wygodnie na dużej huśtawce i wybrałam numer. Jeden sygnał... drugi... trzeci... może jest na treningu, a ja zamiast zadzwonić wieczorem, to teraz mu przeszkadzam. Skarciłam się w myślach za swój głupi krok i już miałam zakończyć nieudane połączenie, gdy nagle usłyszałam przyjemny głos.
- Cześć Iv. Wiesz, że powinienem się na Ciebie obrazić?
- Hej Thomas, mi również miło Ciebie słyszeć - powiedziałam z nutką ironii w głosie.
- No już dobrze. Dlaczego dopiero teraz do mnie dzwonisz? - wiedziałam, że o to zapyta, zawsze tak było, gdy się umawialiśmy, żeby porozmawiać, a ja odwlekałam to z nie wiadomo jakich powodów.
- Musiałam się rozpakować, ze wszystkimi przywitać, w końcu nie było mnie tutaj trzy lata.. - na wspomnienie, że przez czas mojego pobytu w Hiszpanii ani razu nie odwiedziłam rodziców, robiło mi się strasznie głupio, miałam po prostu wyrzuty sumienia -  Rozumiesz... natłok spraw. A kiedy zabierałam się, żeby zadzwonić zawsze ktoś lub coś mi w tym przeszkadzało.
- Oczywiście rozumiem Iv - powiedział spokojnie. Strasznie lubiłam to zdrobnienie. To właśnie Thomas je wymyślił, a potem zaczęła do mnie tak mówić cała rodzina.
- A jak u Ciebie? Jak treningi? Już niedługo zaczyna się sezon. - próbowałam wyciągnąć od niego jakieś informacje.
- Razem z trenerem jesteśmy zadowoleni z mojej formy. Czuję, że w tym sezonie nie będę miał sobie równych. - zaśmiał się serdecznie - Och Iv... tak bardzo chciałbym, żebyś była tutaj ze mną. Pamiętasz jak kiedyś spędzaliśmy ze sobą każde wakacje. Tęsknie za tymi czasami... - w jego głosie dało się słyszeć smutek.
- Ja też tęsknie. Może uda mi się odwiedzić Austrię w najbliższym czasie. Ale chyba najpierw powinnam zacząć rozglądać się za jakąś pracą. Nie mogę żyć na koszt moich rodziców. Wiem, że im to nie przeszkadza, ale nie czuję się komfortowe w takiej sytuacji. W końcu jestem od jakichś kilku lat dorosłą kobietą..
- Tak moja mała Iv, jesteś dorosłą kobietą. - nie wytrzymałam i razem z Thomasem w tym samym momencie wybuchliśmy śmiechem. Gdyby ktoś mnie teraz zobaczył śmiejącą się jak idiotka do telefonu, pomyślałby, że zwariowałam. - Muszę uciekać na trening, bo mnie już wołają. Trzymaj się i dzwoń jak najczęściej.
- Powodzenia i do usłyszenia. - odparłam.
Schowałam telefon do kieszeni i ruszyłam do domu na śniadanie, a może raczej na obiad, bo zegarek wskazywał godzinę 11.49. Wchodząc do kuchni natknęłam się na mamę, która zapisywała coś w notesie.
- O wstałaś kochanie. Chyba sobie poradzisz, bo ja muszę uciekać do redakcji. Tata wróci wieczorem, a Michał... kto go tam wie. Uważaj na siebie.
- Tak, będę uważać. Usiądę sobie w kąciku i będę pilnować, aby żaden potwór nie wyszedł z szafy... Mamo! Przecież ja nie mam pięciu lat! - ale mama już nie słuchała i ruszyła w stronę drzwi. Pomachałam jej tylko przez okno, jak wsiadała do samochodu.

Nie mając nic lepszego do roboty usiadłam z laptopem na kanapie i zaczęłam przeglądać oferty pracy. Tutaj na miejscu nie było nic ciekawego, a wyjazd chociażby do Krakowa nie wchodził w grę, bo najzwyczajniej w świecie nie chciałam tracić tego, co odzyskałam dopiero jakiś czas temu, a mianowicie poczucia bezpieczeństwa, które miałam zapewnione w domu rodzinnym. Znudzona odłożyłam urządzenie i poszłam założyć ciepłą bluzę. Zamknęłam drzwi i ruszyłam przed siebie. Nogi chyba podświadomie niosły mnie w kierunku Wielkiej Krokwi, chociaż musiałam pokonać prawie godzinną drogę, zanim w końcu znalazłam się obok obiektu. 

Od dziecka lubiłam skoki. Dobrze pamiętam jak w wieku pięciu lat tata w drodze powrotnej z Innsbrucka zabrał mnie na skocznię Große Olympiaschanze w Garmisch Partenkirchen. Mama była na niego wtedy strasznie zła. Przez jakąś durną skocznię - jak się zdołała wyrazić - musimy spędzić tyle czasu w samochodzie. Zamierzaliśmy wracać do Polski przez Niemcy, a na domiar złego mama była w ciąży z moimi braćmi. Tak, tak.. bliźniacy. Nieoczekiwanie dostała skurczy i nie mieliśmy wyboru, ale trzeba było zatrzymać się w szpitalu w Ruhpolding. I właśnie tam na świat przyszli moi bracia Mateusz i Michał. 

Postanowiłam wślizgnąć się na teren skoczni i zobaczyć skoki zawodników, którzy właśnie odbywali trening. Obok budek z jedzeniem zderzyłam się z jakimś chłopakiem.
- Co jest? Jakieś pieprzone deja vu?! - powiedziałam ostro wkurzona.Miałam nadzieję, że nie spotkałam ponownie tego gbura ze wczoraj.
- Engelhardt! - zdziwiona, że usłyszałam swoje nazwisko podniosłam oczy na wysokiego chłopaka.
- Kubacki?! - nie musiałam czekać na jego odpowiedź. Mocno mnie przytulił i delikatnie podniósł, a moje nogi zadyndały w powietrzu.
- Co Ty tu robisz Iva? - dodał, stawiając mnie na ziemię.
- Wróciłam. Zaczynam nowy rozdział w swoim życiu.. - moja odpowiedź była banalna, ale uśmiech i tak nie schodził mi z twarzy. Z Dawidem znaliśmy się od czasów gimnazjum, a potem spotkaliśmy się na lekcjach hiszpańskiego.
- Bardzo chciałbym porozmawiać dłużej, ale sama rozumiesz... trening. A może chciałabyś pooglądać nasze zmagania, a potem przedstawiłbym Cię tym przystojniakom, co Ty na to? - zaproponował.
- Może innym razem. - próbowałam się delikatnie wykręcić.
- Nie daj się prosić... Iva. - dobrze wiedział, jak działa na mnie użycie tego zdrobnienia.
- Wiesz, że jesteś upierdliwy Kubacki? - rzuciłam z lekkim uśmiechem.
- I za to mnie lubisz Engelhardt. - dodał i dał mi buziaka w policzek. Nie pozostało mi nic innego jak grzecznie udać się w stronę trybun.
Podziwiałam skoki Dawida i jego kolegów. Szło im całkiem przyzwoicie. Po zakończonym treningu ujrzałam zbliżającego się w moją stronę blondyna. 
- Chyba całkiem nieźle mi poszło, co? - zapytał uszczęśliwiony.
- Eee.. bez rewelacji. - chciałam być poważna, ale kąciki moich ust powędrowały do góry.
- Skoro już się ze mnie ponabijałaś to chodź, przedstawię Cię pozostałym skoczkom.
- Wiesz co Dawid.. może na serio innym razem. Nie czuję się na siłach.
- Pleciesz głupoty! Nic Ci się nie stanie jak ich poznasz, no chodź. - pociągnął mnie za rękę w stronę szatni skoczków.
- Uwaga! Uwaga! - zaczął teatralnie Kubacki, kiedy weszliśmy do pomieszczenia. - Chciałem Wam kogoś przedstawić.
- Nie chrzań Mustaf, że udało Ci się taką dziewczynę poderwać! - wyrwał się Żyła. Oprócz niego kojarzyłam też Kamila Stocha i Stefana Hule. A tak... i jeszcze Maćka Kota i Krzyśka... zaraz, zaraz, tylko jak on miał na nazwisko... wyleciało mi z głowy.
- Zamknij się Wiewiór! To moja koleżanka Iwona. Iva - zwrócił się do mnie - poznaj tego głąba Piotrka, obok niego Kamil, Maciek, Janek, Krzysiek Miętus - ach tak! Miętus! - Krzysiek Biegun, Olek i Stefan. Resztę gdzieś wywiało. 
- Cześć, miło mi Was poznać.
- Nam również. - odparł w imieniu wszystkich Stefan. 
- Powiedz Iva skąd Ty znasz tego blondaska. - zabrał głos Żyła.
- Jeszcze z gimnazjum, a potem spotkaliśmy się na hiszpańskim, tylko ja wytrwałam do końca, a Dawid poddał się po kilku lekcjach.- kątem oka spojrzałam na kolegę.
- Cały Mustaf... hehe. Ejj.. a Ty Titus nie chodziłeś czasami na hiszpański? - ponownie wyrwał się Piotrek.
- To był włoski baranie! - wrzasnął Krzysiek, a wszyscy łącznie ze mną zaczęli się śmiać. 
- Buongiorno! - powiedziałam do Miętusa ciągle nie przestając się śmiać. Znałam trochę włoski, dzięki koleżance, z którą mieszkałam, kiedy studiowałam w Barcelonie.
- Buongiorno. - odpowiedział przyjaźnie - znasz hiszpański i jeszcze włoski? No no... - dodał z zaskoczeniem.
- Obiło mi się o uszy kilka zwrotów.
Porozmawialiśmy jeszcze chwilę, ale nie chciałam im przeszkadzać. Mimo nachalnych próśb Dawida, że odprowadzi mnie do domu, udało mi się w końcu opuścić pomieszczenie zostawiając go w środku. Wyślizgnęłam się za drzwi i nagle mocno się z kimś zderzyłam. To już naprawdę robi się dziwne - pomyślałam. - Co chwila na kogoś wpadam.
- Nic Ci nie jest? - zapytał z troską nieznajomy. 
- Nie. Przepraszam, to moja wina, że na siebie wpadliśmy. - zauważyłam, że niósł narty. Ach tak.. był jednym ze skoczków, ale nie wiedziałam nawet jak ma na imię. I ja się nazywam fanką tego sportu, skoro ledwo kogo kojarzę? - A Tobie nic nie jest? - wskazałam na jego nogę.
- Niechcący uderzyłem nartą w nogę, nic mi nie będzie... 
- Pokaż tą nogę, obejrzę ją, trochę się na tym znam. - posłusznie usiadł na ławce i pozwolił obejrzeć swoją nogę. Rzeczywiście nic takiego się nie stało, będzie miał tylko solidnego siniaka, ale to nie będzie mu przeszkadzać w skakaniu. - Jednak masz rację, nic Ci nie jest.
- A nie mówiłem? Tak w ogóle mam na imię Klemens.
- Iwona. - odpowiedziałam.
- Co tutaj robisz? Może zamierzasz z nami pracować? - totalnie zaskoczył mnie tym pytaniem.
- Nic z tych rzeczy. Spotkałam po prostu kolegę i uparł się, żeby przedstawić mnie swoim znajomym. 
- Rozumiem... Powinienem już iść. Mam nadzieję, że kiedyś dłużej porozmawiamy.
- Tak. Na pewno. Cześć. - pożegnawszy się ruszyłam w drogę powrotną.

To było miłe spotkanie, chociaż na początku czułam się trochę onieśmielona. Nawet nie wiem dlaczego się tak tego obawiałam. Ciesze się, że Dawid mnie do niego namówił. Oddalając się od obiektu, obejrzałam się za siebie. Obok budek z jedzeniem ujrzałam tego chłopaka ze wczoraj. Udało mi się dostrzec jedynie jego plecy. Może on też jest skoczkiem, a może najzwyczajniej w świecie pracuje w jednej z tych knajpek z jedzeniem? Nie zastanawiając się nad tym dłużej ruszyłam przed siebie. 


Przyjechałam tutaj walczyć ze wspomnieniami. Czułam, że wizyta na cmentarzu mi w tym pomoże. Po drodze kupiłam dwa znicze i skierowałam się ku wejściu. Popchnęłam furtkę, która cicho zaskrzypiała. Ostatni raz tutaj byłam pięć lat temu i bałam się, że nie odnajdę właściwego grobu. Szłam wąską alejką, rozglądając się na boki, aż w końcu dostrzegłam napis:

"ŚP. Konrad Skowroński
Zginął tragicznie dnia 3 października 2008 r."


Podeszłam, zapaliłam znicz i stałam, stałam jak wryta, a po mojej twarzy spływały łzy. Czułam, że potrzebuję tego. Po chwili, bardzo długiej chwili, otarłam twarz, rzucając ciche "Do widzenia" i odeszłam.
Skierowałam się ku wyjściu, ale przystanęłam na chwilę przy jeszcze jednym grobie.

"Mateusz Engelhardt" 


Zatrzymaliśmy się z tatą w jednym z małych pensjonatów w Ruhpolding. Mama musiała zostać w szpitalu kilka dni, a potem razem z moimi malutkimi braćmi mieliśmy wrócić do Zakopanego. Kilka dni nieoczekiwanie się przedłużało. Coś było nie tak, czułam to. Tata nie chciał mnie martwić. Mojemu braciszkowi Mateuszowi wykryto poważną wadę serca. Lekarzom nic nie udał się zrobić. Po dziewiętnastu dniach walki o życie zmarł, a my z Michałem wróciliśmy do domu. Jakiś czas potem odbył się cichy pogrzeb.

Zapaliłam znicz i ruszyłam w stronę domu.
- Michał pewnie już wrócił ze szkoły... - pomyślałam. Nigdy nie łączyła mnie z nim jakaś szczególna więź. Mijaliśmy się, zamieniając czasami kilka zdań. Jestem złą siostrą. Może najwyższy czas to zmienić?


Przekręciłam klucz w drzwiach i weszłam do środka. Było pusto, a na stole leżała jakaś kartka. Podeszłam bliżej i zaczęłam czytać:

"Jestem u Sylwii, wrócę wieczorem. M."

Sylwia? Co to za Sylwia? Pewnie ma dziewczynę. Jest już pełnoletni nie musi mi się zwierzać z każdej znajomości, a tak w ogóle to nigdy tego nie robił. Nie zastanawiając się dłużej, ruszyłam do łazienki. Wzięłam długą kąpiel, a potem udałam się do salonu na kanapę. Znowu zaczęłam poszukiwać ofert pracy. Czułam, że będę musiała stąd wyjechać. 
Może Zakopane to jednak nie jest moje miejsce?


_____________________________________ 

Wczoraj miałam przypływ weny, ale przez nagłe nadejście zimy, a raczej marznącego deszczu, 
przez który co chwila wyłączali prąd, musiałam odłożyć pisanie na dzisiaj.
Przepraszam, że tak mozolnie rozwijam akcję, ale po prostu nie potrafię tego wszystkiego przyspieszyć. 
 



poniedziałek, 20 stycznia 2014

Rozdział 1


Moje życie nigdy nie było normalne... Czytając to pewnie pomyślicie, że zwyczajnie przesadzam.Mam dwadzieścia trzy lata, rodzinę, znajomych, wykształcenie, a w dodatku dotychczas zwiedziłam spory kawałek świata. Teraz przyjechałam tu, do Zakopanego, do mojego rodzinnego miasta, gdzie mogę zregenerować siły i spokojnie zastanowić się nad dalszym życiem. Co mnie tu sprowadza?

Od najmłodszych lat mieszkałam w Zakopanem. Zawsze interesowało mnie mnóstwo rzeczy, a dzięki rodzicom mogłam pogłębiać moje zainteresowania. Mama jest dziennikarką i autorką bajek dla dzieci, natomiast tata jest stomatologiem. W duchu nienawidziłam go za ten zawód, ale chyba już mi przeszło. W wieku niespełna osiemnastu lat zdałam maturę. Dlaczego tak wcześnie? Otóż poszłam do szkoły rok szybciej, niż pozostałe osoby z mojego rocznika. Szybsze ukończenie szkoły wiązało się również z szybszym dojrzewaniem do życiowych decyzji. Stanęłam przed wyborem studiów. Chyba od zawsze chciałam być fizjoterapeutką. Przeniosłam się do Warszawy, z dala od rodziny i przyjaciół. Rozłąka z rodzinnym miastem wiązała się także z rozłąką z ukochanym chłopakiem Konradem. On chciał studiować wychowanie fizyczne, namawiając mnie do tego, abym również stała się studentką uczelni w Krakowie. Jednak mój upór wziął górę. Wyjechałam do stolicy i straciłam jakikolwiek kontakt z nim. Aż do tego feralnego dnia... Przyjechał, przeprosił, zamierzał złożyć papiery o przeniesienie się do Warszawy, byłam szczęśliwa jak nigdy dotąd. Wracając do Krakowa miał wypadek. Gdybym uparła się, żeby został na noc i pojechał dopiero rano nie byłoby tego wszystkiego, żaden pijany kierowca nie zajechałby mu drogi i byłby tu teraz ze mną... Tak bardzo chciałabym cofnąć czas... Zrobiłam licencjat na uczelni w Warszawie, a potem dostałam propozycję kontynuacji studiów w Barcelonie. W tamtym czasie było mi to bardzo potrzebne. Wyjechałam, poznałam nowych ludzi, chociaż trochę oderwałam się od bolesnych wspomnień. Czas jednak szybko leci. Trzy lata minęły, zdobyłam tytuł magistra i znowu nie wiedziałam co zrobić ze swoim życiem. Na razie nie chciałam wracać do Polski, nie byłam tam od trzech lat, nawet na święta. Pewnego razu natknęłam się na ogłoszenie w internecie, że jeden ze szpitali w Buenos Aires przyjmie na staż fizjoterapeutę. Kolejna przeprowadzka? Do Argentyny? Tak daleko stąd? Nie miałam nic do stracenia. Wyjechałam, przez trzy miesiące pracowałam na najwyższych obrotach, ale staż się skończył i nie miałam tam już nic do roboty. Co teraz? Rozważałam powrót do ojczyzny, ale w mojej głowie rodził się pomysł odwiedzenia Austrii. Zawsze powtarzałam sobie, że w jednej czwartej jestem Austriaczką. Mój dziadek stamtąd pochodził, babcię poznał na wymianie studentów, tam urodził się mój tata i mieszkał przez wiele lat. Nawet jeśli bardzo chciałabym zapomnieć o moich niepolskich korzeniach coś mi zawsze przeszkadzało, a mianowicie nazwisko - Engelhardt. Nie przeszkadzało mi to, chociaż zawsze gdzie się zjawiałam czy to w Warszawie, Hiszpanii, Argentynie, a nawet w Londynie, gdzie pracowałam podczas jednych wakacji, budziło to niemałe zaciekawienie. Jednak w tym momencie wyjazd do Austrii odpadał, chociaż bardzo chciałam się spotkać z moim kuzynem, który był dla mnie bliższy niż brat Michał. Cóż... zostawała tylko Polska. Kiedyś musiałam stawić czoła dawnym wspomnieniom. Może teraz to był najlepszy czas..

Siedziałam w jednej z moich ulubionych kawiarni. Jeszcze za licealnych czasów przychodziłam tu z Konradem. Zajadaliśmy się eklerkami, podziwiając piękne widoki za oknem. Wspomnienia... znowu wróciły... Z rozmyślań wyrwał mnie znajomy głos.
- Iwona? To Ty? Tak dawno się nie widziałyśmy - powiedziała brunetka. To była moja koleżanka. Chodziłyśmy razem do klasy, jednak po mojej przeprowadzce urwał nam się kontakt.
- Lena! Jak miło Cię widzieć - rzuciłam się koleżance na szyje. Chyba trochę zdziwiła ją moja reakcja, ale odwzajemniła uścisk, po czym usiadłyśmy nadrabiając stracony czas. - A raczej  miło Was widzieć. Który to miesiąc? - wskazałam na jej już dosyć zarysowany ciążowy brzuszek.
- Szósty. Zamierzamy razem z Tomkiem dać jej na imię Laura.
- Czekaj, czekaj.. z tym Tomkiem, z którym w liceum byliście największymi wrogami? - musiałam mieć głupi wyraz twarzy, gdyż naprawdę zdziwiło mnie to, że moja koleżanka może mieć cokolwiek wspólnego z tym chłopakiem, o którym zawsze mówiła, że jest zarozumiałym dupkiem, na którego lecą wszystkie laski w szkole.
- Ludzie się zmieniają. - obydwie się cicho zaśmiałyśmy. Rozmawiałyśmy jeszcze długo, ona opowiedziała mi jak to było z nią i ojcem jej jeszcze nienarodzonego dziecka, a ja streściłam jej pięć lat mojego życia. Dobrze zrobiła mi ta rozmowa, potrzebowałam się komuś wygadać.

Po wyjściu z kawiarni spacerowałam jeszcze po mieście. Bardzo się stęskniłam za górami, za tą gwarą i tymi ludźmi, za domem rodzinnym. Wracając w stronę naszego domu, zobaczyłam skocznię. Nie mogłam się powstrzymać, żeby nie podejść bliżej. Po zmroku wyglądała na prawdę niesamowicie, dzięki lampom, których blask ją oświetlał. Nie mam pojęcia jak długo stałam i gapiłam się na ten obiekt. Kiedy otrząsnęłam się z rozmyślań, przypomniałam sobie, że miałam zadzwonić do Thomasa. Obiecałam, że zrobię to zaraz po przylocie do Polski, ale jakoś wyleciało mi to z głowy. Poczułam chłód na całym ciele i postanowiłam, że wrócę do domu autobusem. Pamiętałam jeszcze rozkład jazdy, ale przez te wszystkie lata mógł się już dawno zmienić, ale liczyłam na to, że szczęście mi dopisze i złapie jeszcze jakiś. Tylko która godzina? Wyjęłam telefon z kieszeni, wskazywał on godzinę 21.47. Wygląda na to, że stałam tutaj ponad dwie godziny. Rzuciłam się pędem w stronę przystanku autobusowego. Pech chciał, że zderzyłam się z kimś przy już dawno zamkniętych budkach z jedzeniem i upadliśmy oboje na ziemię.
- Uważaj jak chodzisz! - odezwał się nieznajomy. 
- Przepraszam, bardzo się śpieszę - starałam się być miła dla tego gbura, gdyż naprawdę się śpieszyłam. Pozbierałam szybko swoje rzeczy i próbowałam wstać, ale uniemożliwiał mi to ból w kostce.
- Nic takiego się nie stało - odparł nieznajomy już mniej złośliwie niż wcześniej - Coś Ci dolega? 
- Nic mi nie jest, poradzę sobie - powiedziałam stanowczo
- Przecież widzę, pozwól sobie pomóc
- Nie jestem małą dziewczynką! Jak mówię, że sobie poradzę, to tak jest! - wkurzył mnie ten koleś, chciałam żeby się odczepił.
- W takim razie do zobaczenia..
- Obyśmy się już nigdy więcej nie spotkali - wyszeptałam pod nosem. Zobaczyłam oddalającą się sylwetkę poznanego przed chwilą chłopaka. Był wysoki i szczupły. Tylko tyle udało mi się dostrzec w tych ciemnościach. 
Udało mi się dojść do przystanku. Tak jak się spodziewałam, ostatni autobus już odjechał
- Cholera jasna! - krzyknęłam na cały głos i mimo bolącej kostki ruszyłam na piechotę. Wróciłam przed 23. W domu nie odbyło się bez przesłuchań. Rodzice traktowali mnie jakbym to ja miała niespełna osiemnaście lat, a nie mój brat. 
Po tym całym zakręconym dniu wzięłam prysznic i położyłam się do łóżka. Miałam zadzwonić do Thomasa, ale było już późno i nie chciałam go budzić, bo pewnie następnego dnia czeka go trening i powinien się wyspać. Pokręciłam się trochę z boku na bok, aż w końcu zasnęłam.



___________________________________

Hej, witajcie. Przedstawiam Wam pierwszy rozdział. 
Nie jestem zadowolona z siebie, ale nic więcej nie wycisnę z mojej pustej głowy. 
Przepraszam za wszystkie błędy.
Liczę na Wasze opinie :) 
Nowy rozdział już niedługo..