piątek, 30 maja 2014

Rozdział 16


Według GPS'u w samochodzie Gregora do Ruhpolding zostało nam blisko 200 km do pokonania. W pojeździe jedynym słyszalnym dźwiękiem, był dźwięk pracującego silnika. Od Titisee pomiędzy nami panowała cisza. Głowa mi pękała, ale na moralnego kaca żadne proszki nie pomogą. Cała ta sytuacja wyglądała jak historia z taniej komedii romantycznej. Wspólna noc, a potem ucieczka bez słowa. Ale przecież chowanie głowy w piasek to moja specjalność, jestem w tym chyba najlepsza. W ogólne nie powinno do tego dojść. Swoją drogą to nie wypiłam aż tak dużo, aby tak łatwo dać się ponieść emocjom.
I chociaż w głowie mam mnóstwo wymówek to i tak żadna nie jest na miejscu. Może po prostu kumulacja tego wszystkiego? Słowa Thomasa, chęć bliskości, zapach jego perfum, jego ciepłe, delikatne usta... A może nim kierowały te same pobudki? Śmierć ukochanej osoby okropnie boli. Czy zdołał się już pozbierać? Kręci się koło niego Sabina... A jeśli między nimi coś jest? Jeśli wlazłam z butami w coś, co tworzy się pomiędzy nimi? Nie chcę mieć problemów. I tak nie pałamy do siebie sympatią.
- O czym tak wnikliwie myślisz od ponad dwóch godzin? - zapytał Gregor, przerywając panującą ciszę.
- Boli mnie głowa po prostu.
- Aha. A powiesz mi, co takiego musisz załatwić w Ruhpolding? 
- Thomas nic ci nie powiedział?
- Że to jakaś rodzinna sprawa i jak będziesz chciała, to na pewno mi opowiesz. 
Wzięłam głęboki wdech.
- Osiemnaście lat temu w tamtejszym szpitalu przyszli na świat moi bracia. Jeden z nich zmarł po kilku dniach. Przypuszczam, że popełniono wtedy jakiś błąd i pomylono noworodki. 
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo jakiś czas temu spotkałam kogoś łudząco podobnego, wręcz identycznego, do mojego brata Michała.
- Tak? To ktoś z Niemiec jak mniemam? 
- To Andreas Wellinger. 
- Cooo?
Gregor wydawał się być naprawdę zszokowany. Nie dziwię się, każdy na jego miejscu tak by to przyjął.
- Nie wierzę, że mówisz o tym z takim spokojem - dodał po chwili.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak to odkryłam wcale spokojna nie byłam, w pierwszej chwili zemdlałam, potem oberwało się Thomasowi...
- A właśnie... - przerwał Gregor. - W białej teczce na tylnym siedzeniu są jakieś dokumenty od Morgiego.
Sięgnęłam po teczkę. Znalazłam w niej kopie kart zdrowia małych Engelhardtów i Wellingera, z których jasno wynikało, że obydwaj moi bracia po narodzinach nie mieli rozpoznanych żadnych wad. Natomiast syn Sabriny i Andreasa Wellingerów miał stwierdzony  "Ubytek w przegrodzie międzykomorowej, VSD - ubytek podpłucny". Ponownie powróciłam do karty Mateusza. Widniała tam data operacji i zgonu, a także jego przyczyna. Długie zdanie po łacinie i krótki dopisek po niemiecku - "przerwanie zastawki tętnicy płucnej". 
W teczce znajdowała się jeszcze niewielka kartka.


Jeannette Scheirich
Grashofstraße 32, Ruhpolding



- Chyba najpierw powinniśmy się udać na Grashofstraße - powiedziałam, pokazując Austriakowi kartkę.
- Wiesz, kto to może być?
- Nie mam zielonego pojęcia Gregor.
- Jak Thomas w ogóle zdobył te informacje? 
- Kuzynka... - przerwał mi dźwięk nadchodzącego połączenia. - Kuzynka Silvii pracuje w tamtejszym szpitalu - odpowiedziałam i wyjęłam telefon z torebki, odbierając.

- Słucham? 
- Cześć Ivcia. Tutaj Żyła Piotr dzwoni. 
- Tak Piotrek, o co chodzi?
- No bo wiesz, my tutaj z chłopakami taką sprawę mamy.
- Jaką sprawę? 
- No bo ten... Rozwiązujemy sobie tutaj krzyżóweczkę z Klimusiem i Mustafkiem i jednego hasła kurka nie mamy. I tak se wpadliśmy na pomysł, że może chociaż ty będziesz wiedziała, bo Kamil się ofuknął, że zamiast wracać do Ewki to musi dodatkowy trening odbębniać. No bo co to może być: miejsce pochodzenia ptasznika? 
- Operetkowego ptasznika! - usłyszałam głos Kubackiego.
- Jaki dodatkowy trening? Co wy znowu wymyśliliście? 
- Te matoły Żyła i Kubacki - zaczął Kamil - podczas lotu zaczęli śpiewać, a raczej drzeć się na całe gardło, kiedy usłyszeli jakąś polską piosenkę. Oczywiście ściągnęli na siebie uwagę wszystkich pasażerów. Ale to nie koniec! Ziobro tak się z nich śmiał, że wylał kawę na jakąś dziewczynę i jej laptopa. Jak się okazało już w Polsce - córkę jednego z naszych największych sponsorów! Dasz wiarę?! Chwilę potem prezes już wiedział o całym zamieszaniu, a Łukasz zlecił nam karny trening... Wszystkim! A teraz siedzą ciamajdy i sobie krzyżówkę rozwiązują!
- Ej... Tylko nie ciamajdy! - wrzasnął Kubacki
- Myśli, że jak jest mistrzem świata to mu wszystko wolno... Pff! - dodał po chwili oburzony Żyła. - Ale wracając Ivcia do tego ptasznika... To nie wiesz, co to cholerka może być? Bo wiesz... Taki zarąbisty termosik jest do wygrania!
- Z dwoma kubkami! - wtrącił Klimek. 
- Tyrol - odpowiedziałam.
- Ale co Tyrol? Ty tam jesteś? Halo? Iva?
- Tyrol to odpowiedź na wasze pytanie Dawidku.
- Pasuje! - powiedział Murańka.
- To zapisuj Klimuś, zapisuj! Ty to jednak Ivcia nieoceniona jesteś! - krzyknął Piotrek, tak, że aż musiałam odsunąć telefon od ucha. - Termosik jest nasz!
- I dwa kubki - wtrącił najmłodszy.
- To widzimy się w Szwajcarii. Na razie chłopaki - zakończyłam połączenie i schowałam telefon z powrotem do torebki.

- Za znajomość z tymi wariatami to naprawdę powinni mi dopłacać. Jakbyście kiedyś poszukiwali fizjoterapeuty to daj znać - zwróciłam się do Gregora, opowiadając mu o całej rozmowie z Polakami.
- Ja od zawsze podejrzewałem, że Żyła coś bierze - powiedział, śmiejąc się. - To ta herbata chyba na niego tak działa. 


- To chyba tutaj - wskazałam na niewielki drewniany dom.
Gregor zaparkował na podjeździe i udaliśmy się do drzwi. Nacisnęłam dzwonek, a po chwili stanęła przed nami około pięćdziesięcioletnia kobieta.
- Dzień dobry. Szukamy pani Jeannette Scheirich - odezwałam się.
- To ja. O co chodzi?
- Nazywam się Iwona Engelhardt. Próbuję dowiedzieć się czegoś na temat śmierci mojego brata Mateusza Engelhardta.
- Proszę, zapraszam do środka - westchnęła i przepuściła nas w drzwiach.
Pokierowała nas do kuchni i usiedliśmy przy stole.
- Napiją się państwo czegoś?
- Dziękujemy - odparł za nas Gregor.
- Czy pani wie coś na ten temat? - zapytałam, podsuwając jej kopie kart zdrowia.
Spojrzała na nie przelotnie, podniosła na mnie wzrok i zaczęła mówić.
- Przed laty pracowałam w Krankenhaus Vinzentinum.  Dobrze pamiętam tą sytuację. Jeden z synów Engelhardtów został przypadkowo podmieniony z synem Wellingerów. Po śmierci dziecka odkryłam, że nastąpiła pomyłka. Dopiero przeprowadziłam się do Ruhpolding, byłam nową pracownicą w tamtym szpitalu. Zgłosiłam to oddziałowej, ale zagroziła mi, że jak powiem o tym komukolwiek to stracę pracę i będę miała problem ze znalezieniem jej w całych Niemczech. To całe zamieszanie było wyłącznie jej winą. Wpadła w jakieś kłopoty, chodziła jak cień, ciągnęła kilka dyżurów, była tak zmęczona, że nawet nie zwróciła na to uwagi. Ja... Ja chciałam iść z tym do ordynatora, ale naprawdę się bałam. Pewnie i tak by mi nie uwierzył, oddziałowa znała się z nim dobrze i na pewno uwierzyłby jej bezgranicznie, gdyby sprzedałaby mu bajeczkę, o tym, że to niedopatrzenie z mojej strony. Samotnie wychowywałam małe dziecko i nie mogłam sobie pozwolić na utratę pracy... Codziennie mam przed oczami widok płaczącej pani mamy. Mam wyrzuty sumienia, których nie potrafię zagłuszyć. Chciałabym to jakoś naprawić... Może gdybym się wtedy jednak odważyła, może moje życie nie potoczyłoby się tak, jak zapowiadała moja przełożona, może teraz nie czułabym się tak, jak czuję się teraz...
- Czy... czy jest pani pewna, że Wellinger to tak naprawdę mój brat? - zapytałam nieśmiało.
Kobieta wyszła z pokoju. Popatrzyłam pytającym wzrokiem na Gregora, ale po chwili wróciła z jakimiś dokumentami.
- Jakiś czas później Sabrina Wellinger była na badaniach w naszym szpitalu. Udało mi się dotrzeć do wyników. Zwróciłam się do znajomego lekarza, który porównał zgodność jej krwi razem z krwią dziecka i stwierdził, że nie ma pomiędzy nimi żadnego pokrewieństwa. 
Byłam w szoku, w ogromnym szoku. Owszem byłam prawie pewna, że Andreas to tak naprawdę Mateusz, ale teraz to rzeczywiście dotarło do mojej głowy, w której panowała totalna pustka. 
- Dziękuję pani - zwróciłam się jeszcze do kobiety i ruszyłam w stronę drzwi. - Do widzenia.
- Błagam tylko o jedno... Niech mi pani... Niech mi pani rodzina wybaczy... - powiedziała, podając mi dokumenty.
Posłałam jej pokrzepiający uśmiech i zabrałam niewielki plik papierów.
- Dziękuje, do widzenia.

Z powrotem wsiedliśmy do samochodu.
- Co teraz? - zapytał mój towarzysz.
- Jedziemy do Wellingerów. Muszę doprowadzić tą sprawę do końca - odpowiedziałam, ukradkiem ocierając łzę, która spłynęła po moim policzku.

Gregor bez problemu odnalazł dom Andreasa. Adres był podany w dokumentach ze szpitala. Jak się okazało, był aktualny.
- Pójdę tam sama.
- Jesteś pewna? Może potrzebujesz wsparcia? 
- Dam radę - odpowiedziałam, ruszając w stronę domu.
Zapukałam ostrożnie, a po chwili w drzwiach stanęła blond włosa kobieta.
- O co chodzi? - zapytała.
- Dzień dobry... Ja... Czy to dom państwa Wellingerów?
- Tak. W czym mogę pomóc?
- Czy ja mogłabym wejść? To naprawdę ważne.
- Proszę...
Weszłam nieśmiało do środka. Poznałam Andreasa Seniora i zaczęłam opowiadać całą historię od początku. Rodzice skoczka wyraźnie pobledli, kiedy jako argument przedstawiłam im otrzymane dokumenty. Po jakimś czasie delikatnie trzasnęły drzwi wejściowe.
- Już jestem! - dobiegł nas radosny głos Andreasa Juniora. - Iwona? A co ty tutaj robisz? - zapytał, wchodząc do salonu.
- Nie ma sensu tego ukrywać. Powiedzmy mu prawdę Sabrino - zaczął mężczyzna. - Andi... Ta pani to twoja siostra.
W tej chwili straciłam przekonanie do całego tego wydarzenia. Odkrycie prawdy i tak nic nie zmieni. Andreas jest już dorosły, a moi rodzice już dawno pogodzili się ze śmiercią syna.
- Właśnie odkryła, - kontynuował - że przed laty jeden z jej braci został podmieniony z naszym biologicznym synem, który miał stwierdzoną jakąś wadę serca i zmarł.
Andreas aż wypuścił z dłoni trzymaną butelkę wody.
- Czyli... To znaczy, że...
- Jesteś naszym najukochańszym synem, ale twoi biologiczni rodzice to nie my... - dokończyła pani Sabrina.
- To jakiś żart?! Masz czelność przychodzić do naszego domu i robić moim rodzicom wodę z mózgu?! Jestem ich biologicznym synem i żadne twoje opowieści tego nie zmienią! Wynoś się stąd! 

Andreas miał rację. Nikt ani nic nie wróci tych straconych lat. Teraz już na wszystko za późno. 
Byliśmy w drodze do Innsbrucka, ale moje myśli wciąż krążyły wokół niewielkiego niemieckiego miasteczka i związanymi z nim wydarzeniami dzisiejszego dnia.
- Zawieziesz mnie na lotnisko? - zapytałam, przerywając trwającą od długiego czasu ciszę w samochodzie. - Muszę się dostać do Engelbergu.
- Nie chcesz jechać do Thomasa do Klagenfurtu? Mogłabyś się potem zabrać z naszą kadrą.
- I tak mu nie pomogę. Nie potrafię...
- A nie wolałabyś przenieść podróży na jutro? Pewnie jesteś zmęczona, powinnaś odpocząć...
- Sprawdziłam, mam lot przed północą.
Gregor odstawił mnie na lotnisko w Innsbrucku. Tak jak się spodziewałam, lot miałam po 23. Kupiłam bilet, szybko przeszłam odprawę i mogłam zająć  miejsce w samolocie. Cały czas miałam przed oczami widok Andreasa. Jego wściekłość, złość, kiedy wyrzucał mnie ze swojego domu. 
Nim się obejrzałam, samolot podchodził już do lądowania.

Usiadłam na jednym z niewygodnych krzesełek w poczekalni. Wyjęłam telefon i wysłałam sms'a do przyjaciółki.

DO: Chiara Ferro
Mogę się przechować u Ciebie do konkursu?

Szanse na odpowiedź były znikome, był w końcu środek nocy. Jednak ku mojemu zaskoczeniu po kilku minutach przyszedł sms.

OD: Chiara Ferro
Nawet nie wiesz jak Cię teraz potrzebuję...

DO: Chiara Ferro
Co się stało? Będę za godzinę!

Po opuszczeniu lotniska zdołałam szybko złapać taksówkę, podając kierowcy adres ciotki Chiary. 


Taksówka mknęła drogami uśpionej Szwajcarii. Zatrzymała się dopiero przy posesji z dużym domem. Uregulowałam rachunek i wysiadłam, podchodząc do furtki. Włoszka stała już przy drzwiach.
- Dziękuję - wyszeptałam, przytulając się do niej. - Ejj! Co jest? - zapytałam, widząc jej zapłakaną twarz.
- Rozstałam się z Gregorem - wychrypiała, ponownie zalewając się łzami.

- Będąc jeszcze w Titisee - zaczęła opowiadać Chiara, kiedy znalazłyśmy się w jej pokoju - zauważyłam go z jakąś dziewczyną. Zignorowałam to. Myślałam, że to jakaś fanka, może ktoś znajomy. A dzisiaj rano, a w zasadzie wczoraj, - poprawiła się, spoglądając na zegarek -spotkałam się z nim i powiedział, że to koniec. Tak po prostu. Że było miło, ale to był błąd i mnie nie kocha - powiedziała, znów wybuchając płaczem. - Obiecuje, że dorwę tą małą blond farbowaną żmiję, zapłaci mi za to!
- Nie mogę uwierzyć, że on to tak łatwo zakończył...
- I co ja mam teraz zrobić Yvonne? Nie mogę tutaj zostać...
- A co z twoją pracą? Przecież miałaś zacząć od marca.
- Właściciel ma jakieś problemy i w ogóle nie wiadomo, czy ta klinika zacznie prosperować. Jak się wali, to wszystko naraz...
- Nie martw się - przytuliłam przyjaciółkę. - Na pewno coś znajdziesz, pomogę ci.
- A ty... Właściwie dlaczego już jesteś w Engelbergu?
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam jej historię ostatniej nocy w Titisee Neustadt i ostatniego dnia w Ruhpolding. 


Czasem w życiu są takie momenty, na które najlepiej pomaga ucieczka. W tym wypadku nie można mówić o ucieczce. Te dwa dodatkowe dni w Engelbergu to tylko chwilowa ostoja, ukojenie mętliku w głowie. Do mojego nudnego, szarego życia wkradła się maleńka iskierka porywczości. Boję się odważnych kroków, deklaracji, boję się zranienia. Teraz rozum podpowiada, że muszę tą iskierkę jakoś stłumić, choć maleńka cząstka serca rwie się, aby zrobić inaczej. Nie na własne życzenie, ale z własnej głupoty zagubiłam się w labiryncie własnych uczuć. Czegokolwiek bym nie zechciała zrobić, czuję się, jakbym stąpała po cienkim lodzie, a każdy dodatkowy ruch może spowodować, że wpadnę w przepaść i niczyje silne ramiona mnie przed tym nie uratują. Będę się staczać na samo dno... Nie chcę tego, nie jestem na tyle silna, aby sobie z tym poradzić. Thomas miał rację... Życie przecieka mi przez palce... Ale ja po prostu odczuwam ogromny strach przed życiem. Nie umiem, nie chcę sobie z tym poradzić. Dawna Iwona - odważna, wygadana, otwarta na świat i ludzi odeszła razem z Konradem. Od tego czasu została dziewczyna zagubiona i tchórzliwa, zachowująca wyłącznie pozory normalnego funkcjonowania w społeczeństwie.
Chciałabym znaleźć kogoś, kto na nowo nauczy mnie w stu procentach cieszyć się z życia, ale to nie jest proste zadanie...
Muszę oddzielić przeszłość grubą kreską i zacząć żyć teraźniejszością, a nie wspomnieniami, które mnie wykańczają.
Od teraz takie słowa jak dawniej, kiedyś, wczoraj nie istnieją...



- Twoje życie jest jeszcze bardziej porąbane niż moje - stwierdziła brunetka.
Sama nie wiem, kiedy obydwie wybuchnęłyśmy płaczem.








____________________________________________________

Elegancko zawaliłam ten rozdział, miało być inaczej, a wyszło jak zwykle :|
Jeszcze w dodatku dosyć krótki.. Echh.. Nie bijcie...
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że chciałam spożytkować czas choroby, 
ale wyszło jak wyszło.



Wodospady Zimnej Wody - Słowacja

Świetne miejsce, świetnie spędzony czas ^^
A pewnie także jeden z powodów mojego zapalenia krtani :|


Do następnego <3










niedziela, 18 maja 2014

Rozdział 15


Obudziły mnie odgłosy czyichś głośnych rozmów. Leniwie przeciągnęłam się na łóżku. Mały zegarek stojący na szafce nocnej wskazywał 12.50. Z Norwegii wróciliśmy po północy. Dzisiaj na całe szczęście miałam dzień wolny. Udałam się do łazienki, aby doprowadzić się do porządku i zeszłam do kuchni. Wpakowałam się prosto do jaskini lwa. Michał zawzięcie tłumaczył się z czegoś Asi - jak mniemam.
- Cześć wam - przywitałam się niepewnie. - My się chyba jeszcze nie znamy. Iwona - zwróciłam się do dziewczyny.
- Sylwia - uśmiechnęła się nieśmiało w moją stronę. - W zasadzie to już wychodzę. Nie musisz mnie odprowadzać do drzwi, cześć - powiedziała do Michała i wyszła.
- To ta Sylwia, co była przed Asią?
- Nie.
- A jesteś jeszcze z Asią?
- Nie.
- A ta Sylwia to kto?
- A czy to jest przesłuchanie?
- No nie...
- Przez te baby kiedyś oszaleję - powiedział zrezygnowany.
- Jesteś... - zaczęłam.             
- Nieziemsko przystojny? Tak, wiem.
Zaśmiałam się głośno.
- Cóż za skromność... - powiedziałam z ironią. 
- Pójdę do seminarium, skromność w tym zawodzie jest chyba przydatna, nie sądzisz?
Pokiwałam z rozbawieniem głową.
- Babcia byłaby zachwycona! 
- Tak w ogóle to słyszałaś już o pomyśle rodziców? - zmienił temat Michał.
- Nie, a powinnam?
- Spędzimy święta w Innsbrucku... Super, nie?
Michał nie krył zadowolenia. Zawsze lubił spędzać tam czas. A ja? Także kochałam rodzinne strony dziadka, ale liczyłam, że święte spędzę w moim Zakopanem. 
- Nie? Nie wiem...  Na czas obecny mam dość Austrii.
- Tak? A dlaczego?
- A czy to jest przesłuchanie? 
- Czyli co, rozkochałaś w sobie już wszystkich austriackich skoczków? - zaśmiał się.
- No bardzo śmieszne - udałam obrażoną. - Wychodzę na chwilę.
- Poczekaj! Idę z tobą. 

Już po chwili szłam w dobrze znanym sobie kierunku, a tuż obok mnie podążał Michał.
- Nadal go kochasz? - zapytał, kiedy odkładałam zapalony znicz na płytę pomnika.
- Ja nigdy nie przestałam go kochać...
Postaliśmy jeszcze chwilę w milczeniu, po czym ruszyliśmy w drogę powrotną. Przy jednym z grobów dostrzegłam Bartka z bukietem herbacianych róż. 
- Nie podejdziesz do niego? - zapytał mój brat.
- To nie jest najlepszy pomysł... 
- Mogę cię o coś zapytać Iva?
- Jasne - odpowiedziałam.
- To prawda, że Sabina Janik jeździ z wami na zawody?
- Sabina? A skąd ty ją znasz? - zapytałam zdziwiona. Ta dziewczyna jakoś nie przekonała mnie do siebie. Może jest to po prostu taka skryta? Nie potrafię znaleźć z nią wspólnego języka. Nigdy nawet nie miałyśmy okazji, żeby porozmawiać. - Nie mów mi tylko, że to kolejny obiekt twoich westchnień...
- Zwariowałaś?! No coś ty... A co ona tam z wami w ogóle robi? - dodał po chwili. 
- Coś w ramach praktyki, studiuje dziennikarstwo.
- Czyli tak to się teraz nazywa?
- Co masz na myśli braciszku? 
Dziewczyna jak dziewczyna. Udało jej się wkręcić, a ja nie widziałam w tym nic złego. Każdy przecież jakoś zaczynał. 
- Nie wiedziałaś, że ten cały prezes Polskiego Związku Narciarskiego to jej wujek?
- Żartujesz? - zapytałam zaskoczona. Pokiwał przecząco głową. - Powiedz mi przynajmniej skąd ją znasz.
- Jest dosyć znana wśród moich kumpli i nie ma najlepszej opinii. Mogą być z nią kłopoty... Uważaj na nią Iva.

Po powrocie do domu zastaliśmy gości, cioteczki wpadły na plotki. Oczywiście nie odbyło się bez małego wywiadu, a co dopiero lamentu z powodu, że nie będzie nas na święta w Polsce. Ot normalna rodzinna sielanka. Michał z tatą delikatnie wymsknęli się z salonu, a ja wysłuchiwałam dalej najnowszych informacji z życia rodziny i znajomych. Po kilku kieliszkach winach jeszcze bardziej rozwiązały im się języki. W pewnym momencie padło pytanie, czy mam kogoś. Ta ciekawość je kiedyś zgubi, jak babcię kocham! Słowo daję! 
- Na pewno udało ci się poderwać jakiegoś przystojnego skoczka, co? Ten jest przystojny... No jak mu tam... Schliw... Slich... Srich...  - plątał jej się język, co z pewnością było spowodowane ciemną cieczą, którą raz po raz sączyła z dużego kieliszka. - No cholera! Schlierenzauer! 
- Daj jej spokój Alina - upomniała mama. 
- A mnie się tam podoba ten Bardal... - rozmarzyła się kolejna.
Popatrzyłyśmy na nią z niemałym zdziwieniem.
- No ale ja przecież nic złego nie powiedziałam Edytko... - tłumaczyła się ciocia. - Do wesela Roberta na pewno sobie kogoś znajdziesz - dodała. 
- To Robert się żeni? - zapytałam lekko zdziwiona.
- Chodzi z tą swoją Kaśką już od liceum, czas najwyższy. 
Czy wszyscy dookoła mnie muszą być szczęśliwi? Czy tylko ja mam wiecznie jakieś problemy, które w mniejszym lub większym stopniu utrudniają mi normalne funkcjonowanie i szansę na odnalezienie szczęścia? 
- A wracając do tego Schlierenzauera - kontynuowała - to żałuję, że nie jestem młodsza...
- Ciekawe, co by wujek na to powiedział.
- Jurka tu nie ma... - powiedziała, po czym uniosła kieliszek do góry. - Za naszych wspaniałych mężów... I za tego Schliw... Slich... Schlierenzauera! 
Pokiwałam głową z rozbawieniem. Muszę mu przekazać jaką ma fankę, na pewno się ucieszy. 
- Zostawię was same. Dobranoc.
- Dobranoc - odpowiedziały chórkiem.
Udałam się na górę, wzięłam szybką kąpiel i położyłam się spać.


Mama ze swoją bratową smacznie spały na kanapie, natomiast ciocia Agnieszka wyciągnięta była na fotelu. Pewnie nieprędko zeszłego dnia poszły spać. Zjadłam pośpiesznie niewielką kanapkę i pobiegłam do pracy. Dzień był słoneczny i wydawać by się mogło, że to wczesna wiosna, a nie późna jesień czy wręcz nadchodząca zima. Wszystko w dziwny i niezrozumiały dla mnie sposób jakby rwało się do życia. W końcu od dłuższego czasu poczułam się tak lekko i beztrosko. Szłam zakopiańskimi ulicami, nie rozmyślając o różnych dotykających mnie problemach, po prostu cieszyłam się chwilą. Nawet nie zauważyłam, kiedy dotarłam do celu.
- Ooo Iwoniutka... Co ty taka wesolutka? - zaśmiałam się, słysząc Piotrka. Tego to chyba nigdy dobry humor nie opuszcza. Muszę się z nim skonsultować, co bierze, bo całkiem podoba mi się bycie wesołą i zadowoloną z życia. Posłałam mu jeszcze jeden serdeczny uśmiech i ruszyłam dalej. Zrzedła mi mina, kiedy ujrzałam Sabinę. Stała jak gdyby nigdy nic i promiennie uśmiechała się do Kłuska. W głowie momentalnie pojawiły mi się słowa Michała: "Mogą być z nią kłopoty...". Skoro uchodziła za osobę "popularną", to na pewno nie jest skryta i nieśmiała. A to może oznaczać tylko jedno - coś kombinuje. Rozmyślania przerwał mi dźwięk nadchodzącego połączenia. Spojrzałam na wyświetlacz - Thomas.
- Słucham? 
- Cześć Iv... Pamiętasz, że po konkursach w Titisee Neustadt jedziemy do Ruhpolding? 
- Tak Thomas, pamiętam.
- To dobrze... Muszę o coś zapytać... Yyy... Co zaszło między tobą a Manuelem?
Wzięłam głęboki oddech licząc w myślach do dziesięciu.
- Mam dzisiaj wyjątkowo dobry humor, więc proszę, nie psuj mi go Thomas i o nic nie pytaj.
- Jeszcze jedno pytanie... Mam przywitać moją pięść z jego nosem?
Zaśmiałam się.
- Ani się waż! Widzimy się Niemczech, do zobaczenia - pożegnałam się z kuzynem i zakończyłam połączenie. 
Skierowałam się do gabinetu Kruczka, aby porozmawiać o krótkim urlopie po powrocie z Titisee Neustadt. Zgodził się bez żadnego namysłu. Z jeszcze lepszym nastrojem niż dotychczas ruszyłam do skoczków. 
Krótka rozgrzewka, trochę ćwiczeń plyometrycznych, wyskoków, jakieś ćwiczenia z piłką, a następnie gra zespołowa. Większością głosów padło na siatkówkę. W zasadzie to Maciek się uparł i nie było odwrotu. 
- Musisz zagrać z nami Iwona, bo nam jednego zawodnika brakuje - zaoferował Janek, znajdując poparcie również u Piotrka.
- Muszę uzupełnić papiery, diagnostyka i takie tam. Ale można Sabina z wami zagra? - zwróciłam się bardziej do dziewczyny niż do skoczków.
Z lekkim grymasem na twarzy zdjęła bluzę i dołączyła do jednej z drużyn. Jak się okazało, szło jej całkiem nieźle. Nawet Kot stwierdził, że dobra z niej zawodniczka, więc naprawdę powinna być zadowolona. 

Środa nie zapowiadała się dla mnie pracowicie. Skoczkowie mieli odbywać trening na skoczni, a ja im tam za bardzo potrzebna nie byłam. Szłam jednak w kierunku Wielkiej Krokwi, aby oddać Gębali pouzupełnianie papierki, nad którymi siedziałam cały wczorajszy wieczór. Pogoda dopisywała tak, jak poprzedniego dnia. Kiedy dotarłam na obiekt, skoczkowie wykonywali ćwiczenia imitacyjne.
- Dobrze, że jesteś Iva - zaczął Sobczyk. - Bierz kamerę i właź na górę.
- Ja? Dlaczego ja? - zapytałam zaskoczona. 
- Bo my tutaj mamy ręce pełne roboty, a Łukasz chciał, aby nagrać skoki do analizy. 
- To ktoś inny nie może?
- Nie ma kto. 
- Ale... Ale ja Grzesiu mam taki jakby malutki lęk wysokości - powiedziałam przyciszonym głosem. 
- Na pewno przesadzasz... No idź już, bo zaraz chłopaki zaczynają skakać. 
Wzięłam kamerę i ruszyłam ku górze. W duchu przeklinałam Sobczyka. Jak zemdleję tam na górze, to będzie tylko i wyłącznie jego wina! Pokonywałam każdy stopień, głęboko oddychając. Za wszelką cenę nie starałam się patrzeć w dół. Po chwili udało mi się opanować strach i spokojnie mogłam wykonywać powierzone zadanie. Skoczkowie oddali po siedem skoków, a potem ponownie musiałam ruszyć w dół. Miałam dziwne wrażenie, że spadam, ale na szczęście schodziłam z Kruczkiem. Dziwnie kręciło mi się w głowie. Zdołałam tylko zarejestrować informację o tym, że samolot do Niemiec mamy o 11.50 i zobaczyłam ciemność przed oczami. Kiedy się ocknęłam, ktoś delikatnie układał mnie na siedzeniu w samochodzie. Bartek. Zajął miejsce kierowcy i zanim jeszcze ruszył, zwrócił się do mnie.
- Jedziemy do szpitala. 
- Zawieź mnie proszę do domu. Nic mi nie jest. To tylko taka reakcja na strach.
- Strach? 
- No lęk wysokości mam...
- Naprawdę? - zapytał, uśmiechając się.
- No tak... Jedźmy już - dodałam pośpiesznie.
Milczeliśmy całą  drogę. Bartek był skupiony na jeździe, a ja przyglądałam mu się ukradkiem.  
Nawet nie zauważyłam, kiedy znaleźliśmy się pod moim domem. 
- Powinnaś pójść do lekarza, strasznie blada jesteś - powiedział, kiedy już wysiedlimy z pojazdu.
- Już mi lepiej, naprawdę. Dziękuję za wszystko.
Ostrożnie zbliżyłam się do niego, aby pocałować go w policzek. Bartek odwrócił głowę, a moje usta zamiast na policzku wylądowały na jego ustach. Nie odsunęłam się. Pozwoliłam, aby mnie pocałował. Jego ciepłe, delikatne wargi sprawiły, że moje myśli i zdrowy rozsądek odpłynęły do przyjemnej krainy rozkoszy. Odsunęłam się od niego po chwili, posyłając przepraszające spojrzenie i szybko poszłam do domu. Zamknęłam drzwi i opierając się o nie, osunęłam się na podłogę. Zastanawiałam się, co chwilę wcześniej tak na mnie podziałało, że nie przerwałam tego. Paraliż spowodowany jego bliskością? A może zupełnie coś innego? 
- A dlaczego ty tutaj siedzisz Iwonko? - zapytał tata, kiedy znalazł się w przedpokoju.
- Zabiorę się za pakowanie - odpowiedziałam wymijająco i ruszyłam do swojego pokoju. 



Ponownie dzieliłam pokój z Sabiną. Widać było, że nie była zadowolona, zresztą ja też. Zostawiła swoje rzeczy i szybko wyszła, ja natomiast zabrałam się za czytanie książki - "Dla Ciebie wszystko" Sparksa. Litery zlewały się ze sobą, a moje myśli krążyły zupełnie gdzie indziej. Porzuciłam książkę i wyjęłam telefon. 

DO: Thomas
Nie masz przypadkiem ochoty na spacer?

Odpowiedź przyszła po niespełna minucie.

OD: Thomas
Z Tobą zawsze ;)

DO: Thomas
Czekam przy wyjściu.

Zabrałam kurtkę, aparat i wyszłam z pokoju.
- Może przejdziemy się nad jezioro? - usłyszałam za sobą głos kuzyna.
- Jasne.
Szliśmy powoli. Jezioro znajdowało się niedaleko hotelu.
- Kuzynka mojej znajomej pracuje w szpitalu w Ruhpolding. Dzięki niej udało mi się zdobyć kilka ważnych informacji.
- Ta znajoma to Silvia? - zapytałam, a na jego twarzy malowało się wyraźne zdziwienie. - Nie patrz tak na mnie! Sam mi nic nie mówisz, to muszę się wspomagać plotkami z internetu.
- To nie tak...
- Nie tak? A Jak Thomas? To dla niej zostawiłeś Kristinę? 
- Między mną a Kristiną od dawna nic nie było...
- Każdy tak mówi.
- Będziesz się teraz bawić w starszą siostrę, czy co?
- Mogłeś ze mną porozmawiać...
- Jak? - przerwał. - Skoro uciekłaś do tej cholernej Hiszpanii. Miałem przez telefon ci się żalić? Rzuciłabyś wszystko i przyleciała składać do kupy moje rozpieprzone życie? 
Miał rację... Sama jestem sobie winna.
- Przepraszam... - powiedziałam cicho. Tylko na tyle było mnie stać. 
- Nie powinnaś mnie przepraszać. Sama na własne życzenie niszczysz sobie życie. To, że Konrad zmarł nie było twoją winą i nie powinnaś za to pokutować. Jesteś młoda, a pozwalasz, aby życie przeciekało ci przez palce. Zanim się obejrzysz będziesz stara i brzydka i to ty będziesz potrzebowała odnowy biologicznej, a nie ci twoi skoczkowie. 
- Opowiesz mi jak było naprawdę z tobą i Kristiną? - zapytałam po chwili. 
- Coś się po prostu wypaliło i doszliśmy do wniosku, że lepiej dla nas i dla Lilly jak się rozstaniemy. Kilka dni później widziałem ją z jakimś facetem i sam nie wiem jak się stało, ale zacząłem spotykać się z Silvią. 
- Przepraszam cię... Przepraszam cię Thomas, że nie było mnie wtedy, kiedy najbardziej mnie potrzebowałeś.
- Obiecaj mi tylko jedno... Że zaczniesz żyć pełnią życia i nie będziesz już nigdy więcej patrzyła wstecz.
- Postaram się...

Właśnie rozpoczynał się oficjalny trening, a zaraz po nim miały odbyć się kwalifikacje. Stałam razem z Kacprem przyglądając się próbom Polaków. 
- Coś mi się wydaje, że Bartek jutro nie poskacze.
- Nie zapeszaj, nie będzie tak źle.
- Herbatki? - ni stąd ni zowąd stanął koło nas Żyła z termosem i dwoma plastikowymi kubeczkami. - Malinową mam.
- Pioooooooootrek! Gdzie moja herbata?! - dobiegł nas wrzask Kota.
- O kurna! Termosy pomyliłem! - powiedział i tyle go widziano.

Jak minęły kwalifikacje Polakom? Złe prognozy Skrobota dotyczące Kłuska się nie sprawdziły. Całej siódemce Polaków bez problemu udało się awansować.
Nawet księżniczka Fettner uplasował się na dwunastym miejscu. No weźcie mnie uszczypnijcie ludzie, bo nie uwierzę!
- Możemy pogadać Iv?
- O proszę... Nasz narcyz się pojawił! - powiedziałam z wyraźną ironią w głosie, widząc Austriaka. 
- Przepraszam cię Iv, głupio się zachowałem.
- Nie da się ukryć - burknęłam. 
- Nie gniewaj się na mnie.
- No nie wiem... Zdenerwowałeś mnie solidnie.
- Co mam zrobić, abyś się na mnie nie wkurzała?
- Obawiam się... - nie dane było mi dokończyć, bo Manuel podbiegł do stojącego obok niemieckiego dziennikarza i przyciągnął go w moją stronę, a sam uklęknął przede mną i ujął mnie za dłonie.
- Błagam cię Iwono Engelhardt... Wybacz mi moje idiotyczne zachowanie! Już nigdy przenigdy nie zachowam się tak szczeniacko!
Ta scenka ściągnęła wielu widzów, a ja poczułam, że moje policzki płoną.
- Wstawaj głupku! Czekoladki by wystarczyły!
Wstał momentalnie i mocno mnie uścisnął. Wokół rozległy się głośne brawa i gwizdy. Założę się, że połowa zebranych i tak nie znała niemieckiego i mogła zrozumieć to dwuznacznie.
- Jesteś szurnięty Fettner! - szepnęłam mu na ucho.

Sobotni konkurs spędziłam w hotelowym łóżku ze stanem podgorączkowym. Jednak mimo to trzymałam kciuki za skoczków. Thomas zdeklasował rywali. Zaraz za nim znalazł się Kamil. Do drugiej serii nie udało się dobrnąć Jankowi i Bartkowi, a także tej ciamajdzie Fettnerowi. W zasadzie to całkiem kochana z niego ciamajda. 
Chciałam świętować z Morgim jego wygraną, ale pomimo szczerych chęci, nie miałam totalnie na to siły.

Proszki doktora Winiarskiego postawiły mnie na nogi i niedzielny konkurs, pomimo oporu chłopaków i trenerów, mogłam obejrzeć już na żywo. W kwalifikacjach Kamil znowu pokazał, na co go stać, wygrywając je. Tuż za nim był Piotrek. Jedynie Bartek nie mógł liczyć na start.
Dawid, Janek i Klimek nie oddali zadowalających skoków w pierwszej serii. Kiedy na belce pojawił się Thomas, mocno zacisnęłam kciuki. Jak zawsze przyjął nienaganną pozycję w locie, lądując na 141 metrze. Wtedy odjechała mu lewa narta i upadł. Wyglądał to groźnie. Operator wykorzystał moment i na telebimie pokazano wkurzonego Poitnera. Thomas wstał, ale po chwili upadł. Momentalnie zjawiła się przy nic pomoc medyczna. Wbiegłabym jak najszybciej na zeskok, ale powstrzymały mnie silne ramiona Bartka.
- Muszę tam iść!
- Tak mu nie pomożesz. Poczekajmy jak będzie coś wiadomo - powiedział łagodnie.
W połowie drugiej serii zjawił się helikopter. Od Loitzla dowiedziałam się, że zabrano go do szpitala do Villingen.
Szybko zamówiłam taksówkę i tam pojechałam. Udało mi się nawet wejść do niego.
- Jak się czujesz?
- Bywało lepiej, ale nie narzekam - odpowiedział siląc się na uśmiech. - Przed przyjazdem do szpitala rozmawiałem z Gregorem. Pojedzie z tobą do Ruhpolding.
- Zabieramy pana Morgensterna na badania, proszę wyjść - powiedziała pielęgniarka, wchodząc do sali.
- Zadzwonię. Trzymaj się kuzynie.

Wróciłam do hotelu. Polacy opijali wygraną Stocha. Zaprosili także mnie, na co o dziwo się zgodziłam. Z trenerami wypiliśmy po kieliszku szampana, ale zabawa się rozkręciła jak przełożeni zniknęli. Piotrek był idealnie przygotowany na wygraną kolegi. Przytłoczona wydarzeniami dzisiejszego dnia, nie wylewałam za kołnierz, zresztą pozostali także nie stronili od alkoholu.
- Wychodzę... Dobranoc chłopcy! 
Lekko szumiało mi w głowie, jutro jeden z ważniejszych dni w moim życiu, więc powinnam być wypoczęta. Wyszłam z pokoju dzisiejszego zwycięzcy i skierowałam się w stronę swojego. Sabina została u chłopaków, a ja nie miałam swojego klucza.
- Cholera!
- Coś nie tak? - usłyszałam za sobą szept Bartka.
- Nie mam jak się dostać do pokoju.
- W takim razie zapraszam do siebie - wskazał na drzwi obok.

Rozmawialiśmy, wybuchając raz po raz śmiechem. Alkohol robił swoje.
Nie wiem nawet, kiedy nasze usta się spotkały, a po chwili nasze ubrania wylądowały na podłodze.





_____________________________________________________

Zakończenia można się domyślić, ja za młoda jestem, żeby opisywać dalej :P

Macie prawo mnie zabić, że tak długo nic się nie pojawiło.
Mogę obiecać tylko jedno - to się więcej nie powtórzy.

Z góry dziękuje za komentarze, które są dla mnie ogromną motywacją <3

Zapraszam Was także na http://skok-w-zapomnienie.blogspot.com/