Według GPS'u w samochodzie Gregora do Ruhpolding zostało nam blisko 200 km do pokonania. W pojeździe jedynym słyszalnym dźwiękiem, był dźwięk pracującego silnika. Od Titisee pomiędzy nami panowała cisza. Głowa mi pękała, ale na moralnego kaca żadne proszki nie pomogą. Cała ta sytuacja wyglądała jak historia z taniej komedii romantycznej. Wspólna noc, a potem ucieczka bez słowa. Ale przecież chowanie głowy w piasek to moja specjalność, jestem w tym chyba najlepsza. W ogólne nie powinno do tego dojść. Swoją drogą to nie wypiłam aż tak dużo, aby tak łatwo dać się ponieść emocjom.
I chociaż w głowie mam mnóstwo wymówek to i tak żadna nie jest na miejscu. Może po prostu kumulacja tego wszystkiego? Słowa Thomasa, chęć bliskości, zapach jego perfum, jego ciepłe, delikatne usta... A może nim kierowały te same pobudki? Śmierć ukochanej osoby okropnie boli. Czy zdołał się już pozbierać? Kręci się koło niego Sabina... A jeśli między nimi coś jest? Jeśli wlazłam z butami w coś, co tworzy się pomiędzy nimi? Nie chcę mieć problemów. I tak nie pałamy do siebie sympatią.
- O czym tak wnikliwie myślisz od ponad dwóch godzin? - zapytał Gregor, przerywając panującą ciszę.
- Boli mnie głowa po prostu.
- Aha. A powiesz mi, co takiego musisz załatwić w Ruhpolding?
- Thomas nic ci nie powiedział?
- Że to jakaś rodzinna sprawa i jak będziesz chciała, to na pewno mi opowiesz.
Wzięłam głęboki wdech.
- Osiemnaście lat temu w tamtejszym szpitalu przyszli na świat moi bracia. Jeden z nich zmarł po kilku dniach. Przypuszczam, że popełniono wtedy jakiś błąd i pomylono noworodki.
- Dlaczego tak sądzisz?
- Bo jakiś czas temu spotkałam kogoś łudząco podobnego, wręcz identycznego, do mojego brata Michała.
- Tak? To ktoś z Niemiec jak mniemam?
- To Andreas Wellinger.
- Cooo?
Gregor wydawał się być naprawdę zszokowany. Nie dziwię się, każdy na jego miejscu tak by to przyjął.
- Nie wierzę, że mówisz o tym z takim spokojem - dodał po chwili.
Uśmiechnęłam się delikatnie.
- Jak to odkryłam wcale spokojna nie byłam, w pierwszej chwili zemdlałam, potem oberwało się Thomasowi...
- A właśnie... - przerwał Gregor. - W białej teczce na tylnym siedzeniu są jakieś dokumenty od Morgiego.
Sięgnęłam po teczkę. Znalazłam w niej kopie kart zdrowia małych Engelhardtów i Wellingera, z których jasno wynikało, że obydwaj moi bracia po narodzinach nie mieli rozpoznanych żadnych wad. Natomiast syn Sabriny i Andreasa Wellingerów miał stwierdzony "Ubytek w przegrodzie międzykomorowej, VSD - ubytek podpłucny". Ponownie powróciłam do karty Mateusza. Widniała tam data operacji i zgonu, a także jego przyczyna. Długie zdanie po łacinie i krótki dopisek po niemiecku - "przerwanie zastawki tętnicy płucnej".
W teczce znajdowała się jeszcze niewielka kartka.
Jeannette Scheirich
Grashofstraße 32, Ruhpolding
- Chyba najpierw powinniśmy się udać na Grashofstraße - powiedziałam, pokazując Austriakowi kartkę.
- Wiesz, kto to może być?
- Nie mam zielonego pojęcia Gregor.
- Jak Thomas w ogóle zdobył te informacje?
- Kuzynka... - przerwał mi dźwięk nadchodzącego połączenia. - Kuzynka Silvii pracuje w tamtejszym szpitalu - odpowiedziałam i wyjęłam telefon z torebki, odbierając.
- Słucham?
- Cześć Ivcia. Tutaj Żyła Piotr dzwoni.
- Tak Piotrek, o co chodzi?
- No bo wiesz, my tutaj z chłopakami taką sprawę mamy.
- Jaką sprawę?
- No bo ten... Rozwiązujemy sobie tutaj krzyżóweczkę z Klimusiem i Mustafkiem i jednego hasła kurka nie mamy. I tak se wpadliśmy na pomysł, że może chociaż ty będziesz wiedziała, bo Kamil się ofuknął, że zamiast wracać do Ewki to musi dodatkowy trening odbębniać. No bo co to może być: miejsce pochodzenia ptasznika?
- Operetkowego ptasznika! - usłyszałam głos Kubackiego.
- Jaki dodatkowy trening? Co wy znowu wymyśliliście?
- Te matoły Żyła i Kubacki - zaczął Kamil - podczas lotu zaczęli śpiewać, a raczej drzeć się na całe gardło, kiedy usłyszeli jakąś polską piosenkę. Oczywiście ściągnęli na siebie uwagę wszystkich pasażerów. Ale to nie koniec! Ziobro tak się z nich śmiał, że wylał kawę na jakąś dziewczynę i jej laptopa. Jak się okazało już w Polsce - córkę jednego z naszych największych sponsorów! Dasz wiarę?! Chwilę potem prezes już wiedział o całym zamieszaniu, a Łukasz zlecił nam karny trening... Wszystkim! A teraz siedzą ciamajdy i sobie krzyżówkę rozwiązują!
- Ej... Tylko nie ciamajdy! - wrzasnął Kubacki
- Myśli, że jak jest mistrzem świata to mu wszystko wolno... Pff! - dodał po chwili oburzony Żyła. - Ale wracając Ivcia do tego ptasznika... To nie wiesz, co to cholerka może być? Bo wiesz... Taki zarąbisty termosik jest do wygrania!
- Z dwoma kubkami! - wtrącił Klimek.
- Tyrol - odpowiedziałam.
- Ale co Tyrol? Ty tam jesteś? Halo? Iva?
- Tyrol to odpowiedź na wasze pytanie Dawidku.
- Pasuje! - powiedział Murańka.
- To zapisuj Klimuś, zapisuj! Ty to jednak Ivcia nieoceniona jesteś! - krzyknął Piotrek, tak, że aż musiałam odsunąć telefon od ucha. - Termosik jest nasz!
- I dwa kubki - wtrącił najmłodszy.
- To widzimy się w Szwajcarii. Na razie chłopaki - zakończyłam połączenie i schowałam telefon z powrotem do torebki.
- Za znajomość z tymi wariatami to naprawdę powinni mi dopłacać. Jakbyście kiedyś poszukiwali fizjoterapeuty to daj znać - zwróciłam się do Gregora, opowiadając mu o całej rozmowie z Polakami.
- Ja od zawsze podejrzewałem, że Żyła coś bierze - powiedział, śmiejąc się. - To ta herbata chyba na niego tak działa.
- To chyba tutaj - wskazałam na niewielki drewniany dom.
Gregor zaparkował na podjeździe i udaliśmy się do drzwi. Nacisnęłam dzwonek, a po chwili stanęła przed nami około pięćdziesięcioletnia kobieta.
- Dzień dobry. Szukamy pani Jeannette Scheirich - odezwałam się.
- To ja. O co chodzi?
- Nazywam się Iwona Engelhardt. Próbuję dowiedzieć się czegoś na temat śmierci mojego brata Mateusza Engelhardta.
- Proszę, zapraszam do środka - westchnęła i przepuściła nas w drzwiach.
Pokierowała nas do kuchni i usiedliśmy przy stole.
- Napiją się państwo czegoś?
- Dziękujemy - odparł za nas Gregor.
- Czy pani wie coś na ten temat? - zapytałam, podsuwając jej kopie kart zdrowia.
Spojrzała na nie przelotnie, podniosła na mnie wzrok i zaczęła mówić.
- Przed laty pracowałam w Krankenhaus Vinzentinum. Dobrze pamiętam tą sytuację. Jeden z synów Engelhardtów został przypadkowo podmieniony z synem Wellingerów. Po śmierci dziecka odkryłam, że nastąpiła pomyłka. Dopiero przeprowadziłam się do Ruhpolding, byłam nową pracownicą w tamtym szpitalu. Zgłosiłam to oddziałowej, ale zagroziła mi, że jak powiem o tym komukolwiek to stracę pracę i będę miała problem ze znalezieniem jej w całych Niemczech. To całe zamieszanie było wyłącznie jej winą. Wpadła w jakieś kłopoty, chodziła jak cień, ciągnęła kilka dyżurów, była tak zmęczona, że nawet nie zwróciła na to uwagi. Ja... Ja chciałam iść z tym do ordynatora, ale naprawdę się bałam. Pewnie i tak by mi nie uwierzył, oddziałowa znała się z nim dobrze i na pewno uwierzyłby jej bezgranicznie, gdyby sprzedałaby mu bajeczkę, o tym, że to niedopatrzenie z mojej strony. Samotnie wychowywałam małe dziecko i nie mogłam sobie pozwolić na utratę pracy... Codziennie mam przed oczami widok płaczącej pani mamy. Mam wyrzuty sumienia, których nie potrafię zagłuszyć. Chciałabym to jakoś naprawić... Może gdybym się wtedy jednak odważyła, może moje życie nie potoczyłoby się tak, jak zapowiadała moja przełożona, może teraz nie czułabym się tak, jak czuję się teraz...
- Czy... czy jest pani pewna, że Wellinger to tak naprawdę mój brat? - zapytałam nieśmiało.
Kobieta wyszła z pokoju. Popatrzyłam pytającym wzrokiem na Gregora, ale po chwili wróciła z jakimiś dokumentami.
- Jakiś czas później Sabrina Wellinger była na badaniach w naszym szpitalu. Udało mi się dotrzeć do wyników. Zwróciłam się do znajomego lekarza, który porównał zgodność jej krwi razem z krwią dziecka i stwierdził, że nie ma pomiędzy nimi żadnego pokrewieństwa.
Byłam w szoku, w ogromnym szoku. Owszem byłam prawie pewna, że Andreas to tak naprawdę Mateusz, ale teraz to rzeczywiście dotarło do mojej głowy, w której panowała totalna pustka.
- Dziękuję pani - zwróciłam się jeszcze do kobiety i ruszyłam w stronę drzwi. - Do widzenia.
- Błagam tylko o jedno... Niech mi pani... Niech mi pani rodzina wybaczy... - powiedziała, podając mi dokumenty.
Posłałam jej pokrzepiający uśmiech i zabrałam niewielki plik papierów.
- Dziękuje, do widzenia.
Z powrotem wsiedliśmy do samochodu.
- Co teraz? - zapytał mój towarzysz.
- Jedziemy do Wellingerów. Muszę doprowadzić tą sprawę do końca - odpowiedziałam, ukradkiem ocierając łzę, która spłynęła po moim policzku.
Gregor bez problemu odnalazł dom Andreasa. Adres był podany w dokumentach ze szpitala. Jak się okazało, był aktualny.
- Pójdę tam sama.
- Jesteś pewna? Może potrzebujesz wsparcia?
- Dam radę - odpowiedziałam, ruszając w stronę domu.
Zapukałam ostrożnie, a po chwili w drzwiach stanęła blond włosa kobieta.
- O co chodzi? - zapytała.
- Dzień dobry... Ja... Czy to dom państwa Wellingerów?
- Tak. W czym mogę pomóc?
- Czy ja mogłabym wejść? To naprawdę ważne.
- Proszę...
Weszłam nieśmiało do środka. Poznałam Andreasa Seniora i zaczęłam opowiadać całą historię od początku. Rodzice skoczka wyraźnie pobledli, kiedy jako argument przedstawiłam im otrzymane dokumenty. Po jakimś czasie delikatnie trzasnęły drzwi wejściowe.
- Już jestem! - dobiegł nas radosny głos Andreasa Juniora. - Iwona? A co ty tutaj robisz? - zapytał, wchodząc do salonu.
- Nie ma sensu tego ukrywać. Powiedzmy mu prawdę Sabrino - zaczął mężczyzna. - Andi... Ta pani to twoja siostra.
W tej chwili straciłam przekonanie do całego tego wydarzenia. Odkrycie prawdy i tak nic nie zmieni. Andreas jest już dorosły, a moi rodzice już dawno pogodzili się ze śmiercią syna.
- Właśnie odkryła, - kontynuował - że przed laty jeden z jej braci został podmieniony z naszym biologicznym synem, który miał stwierdzoną jakąś wadę serca i zmarł.
Andreas aż wypuścił z dłoni trzymaną butelkę wody.
- Czyli... To znaczy, że...
- Jesteś naszym najukochańszym synem, ale twoi biologiczni rodzice to nie my... - dokończyła pani Sabrina.
- To jakiś żart?! Masz czelność przychodzić do naszego domu i robić moim rodzicom wodę z mózgu?! Jestem ich biologicznym synem i żadne twoje opowieści tego nie zmienią! Wynoś się stąd!
Andreas miał rację. Nikt ani nic nie wróci tych straconych lat. Teraz już na wszystko za późno.
Byliśmy w drodze do Innsbrucka, ale moje myśli wciąż krążyły wokół niewielkiego niemieckiego miasteczka i związanymi z nim wydarzeniami dzisiejszego dnia.
- Zawieziesz mnie na lotnisko? - zapytałam, przerywając trwającą od długiego czasu ciszę w samochodzie. - Muszę się dostać do Engelbergu.
- Nie chcesz jechać do Thomasa do Klagenfurtu? Mogłabyś się potem zabrać z naszą kadrą.
- I tak mu nie pomogę. Nie potrafię...
- A nie wolałabyś przenieść podróży na jutro? Pewnie jesteś zmęczona, powinnaś odpocząć...
- Sprawdziłam, mam lot przed północą.
Gregor odstawił mnie na lotnisko w Innsbrucku. Tak jak się spodziewałam, lot miałam po 23. Kupiłam bilet, szybko przeszłam odprawę i mogłam zająć miejsce w samolocie. Cały czas miałam przed oczami widok Andreasa. Jego wściekłość, złość, kiedy wyrzucał mnie ze swojego domu.
Nim się obejrzałam, samolot podchodził już do lądowania.
Usiadłam na jednym z niewygodnych krzesełek w poczekalni. Wyjęłam telefon i wysłałam sms'a do przyjaciółki.
DO: Chiara Ferro
Mogę się przechować u Ciebie do konkursu?
Szanse na odpowiedź były znikome, był w końcu środek nocy. Jednak ku mojemu zaskoczeniu po kilku minutach przyszedł sms.
OD: Chiara Ferro
Nawet nie wiesz jak Cię teraz potrzebuję...
DO: Chiara Ferro
Co się stało? Będę za godzinę!
Po opuszczeniu lotniska zdołałam szybko złapać taksówkę, podając kierowcy adres ciotki Chiary.
Taksówka mknęła drogami uśpionej Szwajcarii. Zatrzymała się dopiero przy posesji z dużym domem. Uregulowałam rachunek i wysiadłam, podchodząc do furtki. Włoszka stała już przy drzwiach.
- Dziękuję - wyszeptałam, przytulając się do niej. - Ejj! Co jest? - zapytałam, widząc jej zapłakaną twarz.
- Rozstałam się z Gregorem - wychrypiała, ponownie zalewając się łzami.
- Będąc jeszcze w Titisee - zaczęła opowiadać Chiara, kiedy znalazłyśmy się w jej pokoju - zauważyłam go z jakąś dziewczyną. Zignorowałam to. Myślałam, że to jakaś fanka, może ktoś znajomy. A dzisiaj rano, a w zasadzie wczoraj, - poprawiła się, spoglądając na zegarek -spotkałam się z nim i powiedział, że to koniec. Tak po prostu. Że było miło, ale to był błąd i mnie nie kocha - powiedziała, znów wybuchając płaczem. - Obiecuje, że dorwę tą małą blond farbowaną żmiję, zapłaci mi za to!
- Nie mogę uwierzyć, że on to tak łatwo zakończył...
- I co ja mam teraz zrobić Yvonne? Nie mogę tutaj zostać...
- A co z twoją pracą? Przecież miałaś zacząć od marca.
- Właściciel ma jakieś problemy i w ogóle nie wiadomo, czy ta klinika zacznie prosperować. Jak się wali, to wszystko naraz...
- Nie martw się - przytuliłam przyjaciółkę. - Na pewno coś znajdziesz, pomogę ci.
- A ty... Właściwie dlaczego już jesteś w Engelbergu?
Wzięłam głęboki oddech i opowiedziałam jej historię ostatniej nocy w Titisee Neustadt i ostatniego dnia w Ruhpolding.
Czasem w życiu są takie momenty, na które najlepiej pomaga ucieczka. W tym wypadku nie można mówić o ucieczce. Te dwa dodatkowe dni w Engelbergu to tylko chwilowa ostoja, ukojenie mętliku w głowie. Do mojego nudnego, szarego życia wkradła się maleńka iskierka porywczości. Boję się odważnych kroków, deklaracji, boję się zranienia. Teraz rozum podpowiada, że muszę tą iskierkę jakoś stłumić, choć maleńka cząstka serca rwie się, aby zrobić inaczej. Nie na własne życzenie, ale z własnej głupoty zagubiłam się w labiryncie własnych uczuć. Czegokolwiek bym nie zechciała zrobić, czuję się, jakbym stąpała po cienkim lodzie, a każdy dodatkowy ruch może spowodować, że wpadnę w przepaść i niczyje silne ramiona mnie przed tym nie uratują. Będę się staczać na samo dno... Nie chcę tego, nie jestem na tyle silna, aby sobie z tym poradzić. Thomas miał rację... Życie przecieka mi przez palce... Ale ja po prostu odczuwam ogromny strach przed życiem. Nie umiem, nie chcę sobie z tym poradzić. Dawna Iwona - odważna, wygadana, otwarta na świat i ludzi odeszła razem z Konradem. Od tego czasu została dziewczyna zagubiona i tchórzliwa, zachowująca wyłącznie pozory normalnego funkcjonowania w społeczeństwie.
Chciałabym znaleźć kogoś, kto na nowo nauczy mnie w stu procentach cieszyć się z życia, ale to nie jest proste zadanie...
Muszę oddzielić przeszłość grubą kreską i zacząć żyć teraźniejszością, a nie wspomnieniami, które mnie wykańczają.
Od teraz takie słowa jak dawniej, kiedyś, wczoraj nie istnieją...
- Twoje życie jest jeszcze bardziej porąbane niż moje - stwierdziła brunetka.
Sama nie wiem, kiedy obydwie wybuchnęłyśmy płaczem.
____________________________________________________
Elegancko zawaliłam ten rozdział, miało być inaczej, a wyszło jak zwykle :|
Jeszcze w dodatku dosyć krótki.. Echh.. Nie bijcie...
Na swoje usprawiedliwienie dodam, że chciałam spożytkować czas choroby,
ale wyszło jak wyszło.
Wodospady Zimnej Wody - Słowacja
Świetne miejsce, świetnie spędzony czas ^^
A pewnie także jeden z powodów mojego zapalenia krtani :|
Do następnego <3